niedziela, 27 grudnia 2009

Drugiego dnia świąt…

Boże Narodzenie – święto miłości, pokoju, radości… Ludzie tak blisko siebie, razem przy stole. Dźwięki kolęd rozgrzewają serca, od człowieka do człowieka płyną ciepłe słowa i ciepłe spojrzenia. Boże narodzenie – czas pokoju i radości. A tu nagle, drugiego dnia świąt święty Szczepan. A tu nagle, pośród kolęd, uśmiechu i radości – krew, ból, śmierć pierwszego męczennika.

Dlaczego tak? Co robi św. Diakon Szczepan pośród kolęd i przy świątecznym stole? Tak bardzo tu nie pasuje, tak psuje piękną, sielankową atmosferę miłości, radości i pokoju. Psuje magię świąt swoją krwią i cierpieniem.

A może jednak pasuje? To święta miłości przecież. Może więc pomyślmy co to jest ta miłość? Co to znaczy kochać? Czy aby na pewno miłość to ociekająca lukrem atmosfera przy świątecznym stole, gdy od człowieka do człowieka płyną tylko miłe słowa, ciepłe spojrzenia? Czy miłość to sielankowa atmosfera kolęd? A może to jednak coś innego, ta prawdziwa miłość?

Boże Narodzenie, betlejemska szopa, to lekcja prawdziwej miłości. Otworzyło się niebo, i przyszedł Bóg. Przyszedł, choć prawie nikt Go tu nie chciał. Przyszedł, choć tak naprawdę nikt na Niego nie czekał. Położono Go w betlejemskiej grocie, pośród bydła – bo ci których pokochał, dla których opuścił niebo, nie mieli zamiaru Go przyjąć do swych domów. Lecz On przecież o tym wszystkim wiedział. Wiedział, że Jego miłość będzie wyśmiana i odrzucona, że Jego przyjście będzie wzgardzone. Lecz przyszedł, mimo wszystko. To jest miłość Bożego Narodzenia – bez grama lukru, bez odrobiny słodyczy i romantyzmu. Twarda i pełna łez, cuchnąca odchodami gospodarskich zwierząt i zapleśniałej słomy…

A co ze św. Szczepanem? Spojrzał w niebo otwarte, i zobaczył tam tę Dziecinę z betlejemskiego żłóbka. Zobaczył Pana, tego który mówił do swoich uczniów "Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia.", które to słowa i do nas wypowiada w ten drugi dzień Świąt Miłości.
Szczepan zrozumiał tajemnicę betlejemskiej Nocy Miłości. Nauczył się kochać. Bo miłość to nie piękne słowa, ociekająca lukrem atmosfera. Miłość prawdziwa to wyrwać sobie serce z piersi, i na wyciągniętej dłoni podać je drugiemu człowiekowi. Miłość, to nie cofnąć swej dłoni, nie uciec ze złością, gdy ten człowiek zamiast się wzruszyć, docenić, zacznie się śmiać. Miłość prawdziwa to wyrwać sobie z piersi serce i trzymać je na wyciągniętej dłoni, by ten drugi je wziął – nawet jeśli weźmie je tylko po to, by je rzucić i wdeptać w błoto. Miłość to modlić się za tych, którzy z zaciekłą nienawiścią w oczach rzucają w moją stronę kamienie.

Prawdziwa miłość nie jest słodka, jest pełna łez. A czasem i krwi. Szczepan, patrząc na Jezusa, na to Dziecię wzgardzone, kochać się nauczył. Nauczył też Szawła, który na śmierć Szczepana patrzył. To ten młodzieniec właśnie, który pilnował szat kamienujących Szczepana ludzi, po latach napisał "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym miał wiarę co góry przenosi, lecz miłości bym nie miał, byłbym niczym. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma." Miłość prawdziwa, betlejemska, to nie słodkie słowa, puste i mdłe. Ta miłość jest słona od łez, prawdziwa jednak dzięki temu, wypróbowana i pewna. Potężniejsza od śmierci.

W tym wyjątkowym czasie Bożego Narodzenia takiej miłości ci życzę. Nie tej ociekającej lukrem, co przy lada powiewie ucieka. Tej słonej od łez, co pokona rozpacz, śmierć nawet. Tej, co świat przemienić może w niebo.

wtorek, 8 grudnia 2009

Święta, czysta, piękna…

"Gdy Adam zjadł owoc z drzewa zakazanego…" – tak się zaczęła ta historia. Wtedy właśnie ludzie nauczyli się czym są łzy, wtedy nauczyli się być nieszczęśliwi. Tego dnia nauczyli się umierać. A później pozostawili nam tę wiedzę w spadku. Oto dziedzictwo, które pozostawili nam Adam i Ewa: łzy, strach, wstyd, śmierć… Ten smutny dar, którego każdy człowiek musi doświadczyć.

Każdy, z wyjątkiem niej.
Od dwóch tysięcy lat wpatrujemy się więc w nią z podziwem. Gwiazda Zaranna, Jutrzenka, Panna nad pannami… Ileż to pieśni o niej śpiewamy, ileż jej portretów zdobi ściany naszych kościołów i mieszkań, ileż modlitw i nabożeństw. Któż by to potrafił zliczyć… Wonna Lilia pośród kwiatów, Lśniąca Gwiazda pośród czerni nocnego nieba – Maryja, Matka Boga. Cudowna Brama łącząca niebo z ziemią, przez którą Pan zstąpił. Sam Anioł Gabriel się nią zachwycił – "błogosławiona jesteś pośród wszystkich niewiast, pełna łaski! Pan jest z tobą!" Ona nie doświadczyła hańby grzechu, jej serce pozostało czyste, mógł się więc Gabriel nią zachwycić. Mogły się nią zachwycić ludy tej ziemi. Błogosławiona, pełna łaski. Lecz przecież czystość jej serca była nie tylko darem miłości od Boga, była też dla niej zadaniem. "Błogosławiony owoc twojego żywota, Maryjo" – zawołał do niej Gabriel. Pan oszczędził jej łez i wstydu, oszczędził jej hańby grzechu, bo miała do wykonania zadanie. Stać się bramą dla Niego. Stać się wyciągniętą dłonią, która wiernie na Niego będzie wskazywać. Stać się ustami, które nieustannie wołać będą – uczyńcie wszystko, co mój Syn powie. I zadanie wykonała. Zaprawdę błogosławiony owoc jej życia.

Dobrze czynisz, gdy patrzysz na nią z podziwem. Przecież sam Archanioł Gabriel się nią zachwycił. Lecz nie tylko nią. Był w twoim życiu taki moment, gdy i przy tobie stanął święty Anioł. Była taka chwila, gdy patrząc na ciebie zawołał "błogosławiony jesteś, pełen łaski. Pan jest z tobą!" To był moment twojego chrztu. Pan odebrał ci wtedy dziedzictwo grzechu, spadek po Adamie i Ewie. W tej chwili ty także byłeś tak piękny, że aniołowie w niebie nazywali cię Gwiazdą Zaranną, Wonną Lilią. Woda chrztu uczyniła cię tak pięknym i czystym, jak piękna i czysta była Maryja. Otrzymałeś tę samą łaskę, i to samo zadanie co ona. Być bramą, przez którą Bóg przejdzie by stanąć pośród ludzi. Być wyciągniętym ramieniem, ustami które o Nim opowiadają.

Jeszcze kiedyś przyjdzie do ciebie Anioł Pana. Stanie przy twojej trumnie. Oby mógł, patrząc na nią, zawołać – "błogosławiony owoc twojego życia"

środa, 2 grudnia 2009

Pan mym Pasterzem

"Żal Mi tego tłumu! Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze. Na to rzekli Mu uczniowie: Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba żeby nakarmić takie mnóstwo? Jezus zapytał ich: Ile macie chlebów? Odpowiedzieli: Siedem i parę rybek. Polecił ludowi usiąść na ziemi…"

To przecież takie proste. On naprawdę nas kocha, Jemu naprawdę na nas zależy. I może uczynić cud. Czemu więc tak ciężko ci żyć? Czemu słabniesz w drodze? Jesteś głodny? Brak sił?

Usiądź więc. Tak jak kazał. Posłuchaj Jego polecenia, zamiast w swojej mądrości szukać po swojemu. Zrób co ci każe Pan. Tak po prostu, bez mędrkowania, że to chyba się nie uda, że to głupie. Rób co każe Pan.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Św. Andrzej

"Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim."

Wystarczyło jedno słowo Jezusa, by zostawili wszystko co do tej pory stanowiło treść ich życia. Wystarczyło jedno spojrzenie w Jego oczy, by zapomnieć o wszystkim. Wystarczyło jedno spotkanie, by tylko On był ważny.

Jedno.

Czy Andrzej wspominał później jeszcze kiedyś swoje sieci? Czy wracał myślami do dawnego życia? Pewnie tak. Andrzej, zanim spotkał Jezusa, miał swoje życie. Zanim spotkał Jezusa, to życie musiało mu wystarczać, i jakoś wystarczało. Było zwyczajne, ale jego. Ale kiedy już za Nim poszedł, kiedy już go spotkał, zrozumiał że niewiele było warte. Że było płytkie, puste, głupie, pozbawione sensu i smaku. Miłość Jezusa była prawdziwym szczęściem.

Trzy lata takiego szczęścia, potem krzyż, Golgota… Pan zniknął z jego życia. On uciekł, a Pan umarł.

Andrzej wrócił do swojej łodzi, do swoich sieci. Cóż miał zresztą zrobić, gdzie miał pójść. Powróciło życie sprzed Spotkania. Ale już nie wystarczało. Nie mogło wystarczyć, bo były wspomnienia. Bo było doświadczenie szczęścia, tego prawdziwego, głębokiego. Była świadomość, że kiedyś dni miały sens i cel. Choć życie w łodzi tyle lat wystarczało, teraz już wystarczyć nie może.

Pomyśl, spróbuj sobie wyobrazić, co poczuł Andrzej, gdy ze swojej łodzi dostrzegł Pana, który znowu po niego przyszedł. Znowu chciał go zabrać ze sobą. Dał mu kolejną szansę.

Wtedy, na Golgocie, stchórzył. Uciekł od Mistrza i wrócił do łodzi. Ale już nigdy więcej tego nie uczyni. Nie wróci do starego życia, bo ono już nie może wystarczyć. Zrozumiał to. Nie odejdzie od Pana, nawet gdyby i jego mieli ukrzyżować. Nie powtórzy tego błędu.

niedziela, 22 listopada 2009

Król wszystkiego

Piłat zapytał Jezusa: Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? Odpowiedział Jezus: Tak, jestem królem.

Jestem królem, odpowiedział Jezus. Stojąc samotnie, w upokorzeniu, zdradzony przez swój naród. A tak niedawno było przecież zupełnie inaczej. Tak wiele się zmieniło w ciągu tych kilku dni.
Słali płaszcze u Jego stóp, rzucali palmowe gałązki. "Hosanna Synowi Dawidowemu" – wołali w uniesieniu. Oto nasz król przybył! Oto ten, co kilkoma bochenkami chleba karmi tysiące, Oto Ten, co wskrzesza umarłych! Oto Pan przybywa, mocarz! Jego jest władza, potęga i panowanie!

Lecz wtedy Pan milczał. Pokornie odszedł. Pan, mocarz, nie przyjął królewskiej władzy. Dopiero teraz wypowiedział słowa "jestem królem" – w samotności, słabości i upokorzeniu…

Kim jest dla ciebie Bóg? Czego się po Nim spodziewasz? Dlaczego się modlisz? Po co czytasz te słowa?
Bo tak lepiej? Modlisz się, bo masz nadzieję że Mocarz da ci to, czego oczekujesz? Słuchasz Słowa Bożego, bo może, gdy cię zachwyci i porwie, to zmienisz swoje życie, znajdziesz szczęście? A gdyby stanął przed tobą Bóg słaby, bezbronny, upokorzony – dalej będziesz się do Niego modlić? Dalej będziesz słuchać słów słabego, bezbronnego Boga?
Dlaczego umiemy kochać tylko mocnego, potężnego Boga. Czemu tylko siła nam, ludziom, imponuje? Strach zamiast szacunku, egoistyczna interesowność zamiast wiernej miłości… Taka właśnie jest prawda o ludziach. Jezus mocny, działający cuda, miał wokół siebie wiwatujące tłumy. Poniżony, bezbronny Król Wszechświata pozostał sam.

Jeśli ci to pomoże, miej świadomość tego, że Jezus jest Bogiem Mocnym. Wiedz o tym, że jedną swoją myślą dał ci życie – i jedną swoją myślą zatrzyma bicie twego serca. Miej świadomość tego, że Jego jest ziemia pod twymi stopami, i do Niego należą gwiazdy nad twoją głową. Jednym swoim słowem powołał je do istnienia, i jednym swoim słowem rzuci je w otchłań nicości. W Jego ręku głębiny morza, i każda sekunda twego życia. Jego jest wszystko.

Ale On stanie przed tobą słaby, opluty, i z pustymi rękami. I wtedy zapyta cię, czy chcesz do Niego należeć. Bo chce mieć w tobie przyjaciela, ukochane swe dziecko. Nie niewolnika, zapatrzonego w bat swego pana, nie duchowego kupca, szukającego szybkiego zysku.

Choć mógłby wziąć cię siłą na swego niewolnika, stanie przed tobą ubogi i słaby, by zobaczyć czego naprawdę pragniesz, by dać ci swoją miłość.

Szacunek zamiast strachu, czy strach zamiast szacunku? Siła czy miłość? Co wybierasz? Jakim jesteś człowiekiem?

wtorek, 17 listopada 2009

Czy tak można?

"Eleazar, jeden z pierwszych uczonych w Piśmie, mąż już w podeszłym wieku, szlachetnego oblicza, był zmuszony do otwarcia ust i jedzenia wieprzowiny. On jednak wybierając raczej chwalebną śmierć aniżeli godne pogardy życie, dobrowolnie szedł na miejsce kaźni, a wypluł mięso, jak powinni postąpić ci, którzy mają odwagę odrzucić to, czego nie wolno jeść nawet przez miłość do życia. Ci, którzy byli wyznaczeni do tej bezbożnej ofiarnej uczty, ze względu na bardzo dawną znajomość z tym mężem, wzięli go na osobne miejsce i prosili, aby zjadł przyniesione przez nich i przygotowane mięso, które wolno mu jeść. Niech udaje tylko, że je to, co jest nakazane przez króla."

Niech udaje. Przecież w sercu dalej kocha. Przecież nikt mu nie każe przestać wierzyć w Boga, w miłość, w swoje ideały. Niech udaje. Jak wielu dzisiaj.

Co to znaczy kochać? Co to znaczy być wiernym i uczciwym? Czy te słowa jeszcze dziś coś znaczą? Dziś wszystko dzieje się w sercu człowieka. A czyny… Wszystko da się jakoś wytłumaczyć.
Byle bym czuł w sercu, że kocham. Bóg mi wybaczy.

Można kochać naprawdę, i jednocześnie udawać? Bo tak łatwiej, bo tak mądrzej? Kochać w sercu, a w czynach zaprzeczać? Naprawdę tak można? Czy lepiej być głupcem, wiernym i oddanym miłości głupcem, którego świat wyśmieje?

Świat od tysięcy lat śmieje się z wiernej miłości. Bo to się nie opłaca.

wtorek, 10 listopada 2009

Zadanie

"Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać»"

Sługą nieużytecznym jestem, gdy wykonam to, co wykonać powinienem. Wtedy jestem sługą nieużytecznym… Kim w takim razie jestem, gdy wykonać tego nie potrafię? Gdy mi się to nie uda?

Wielką na mnie złożyłeś, Panie, odpowiedzialność. Pokazałeś mi, jak jesteś piękny. Pokazałeś, jak cudownie jest Cię kochać. Pokazałeś, że tylko z Tobą życie człowieka ma sens, ma smak. Pokazałeś, że można być naprawdę szczęśliwym.
Ujrzałem to wszystko dopiero wtedy, gdy poznałem smak łez. Spotkałem Cię po tym, gdy doświadczyłem, jak wygląda samotność. Pokazałeś mi jak można być kochanym, ale dopiero wtedy, gdy zastanawiałem się czy jakakolwiek miłość w moim życiu w ogóle jest możliwa.

Wtedy Cię spotkałem. Doświadczyłem. Poznałem. Dopiero wtedy, bym lepiej rozumiał swoje zadanie. Bym lepiej potrafił je wypełnić. Bym w pełni docenił jego wagę.

A potem na drodze mojego życia postawiłeś innych ludzi. Takich, którzy też wiedzą, jak smakują łzy, jak to jest być samotnym. Takich, którzy zastanawiają się, czy istnieje szczęście, miłość…

I o jedno tylko mnie poprosiłeś - abym pokazał im Ciebie. By tak jak ja mogli to wszystko zobaczyć, by mogli Ciebie spotkać, dotknąć, by mogli posmakować szczęścia. Byś mógł otrzeć ich łzy, dać im normalne, szczęśliwe życie – pełne pokoju i prawdziwej radości.
Chciałeś im dać prawdziwe życie, i ten dar złożyłeś w moich dłoniach. Ich szczęście mnie powierzyłeś. Postawiłeś ich przede mną, a ja…

A ja nie potrafię, nie umiem…

Patrzę, jak gubią szczęście, jak tracą życie. Patrzę, jak z martwym uśmiechem na twarzy oddalają się od swoich marzeń, i nie potrafię ich zatrzymać. Patrzę jak depczą swój największy skarb, i nie potrafię tego zmienić. Patrzę na nich, i wiem co robią. Wiem jak będzie ich bolało, jak będą cierpieli. Wiem co tracą. I nie umiem nic zrobić.

Byłbym tylko nieużytecznym sługą, gdybym spełnił swoje zadanie, gdybym nie zawiódł Twego zaufania. Kim więc jestem teraz?

środa, 4 listopada 2009

Wypełnić Prawo

Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij… Czy rzeczywiście tyle trzeba, by być dobrym człowiekiem? Nie kłam, czcij swoich rodziców, pójdź w niedzielę do kościoła. To wystarczy? To znaczy być dobrym, doskonałym człowiekiem?

Dekalog, Dziesięć Przykazań. Za mało, i zbyt wiele jednocześnie. Za mało, by być dobrym człowiekiem. Zbyt wiele, by być zwykłym człowiekiem.

Jeśli będziesz przestrzegał tego Prawa, będziesz niewolnikiem. Będziesz wykonawcą zakazów i nakazów. Nieszczęśliwym, zniewolonym człowiekiem, którego życie Bóg pozbawił smaku i radości. Frustratem, który każdego dnia staje przed dylematem: zrobić coś, czego pragniesz, czy zrobić coś, co musisz zrobić. Dekalog, to niby proste zasady – nietrudne do spełnienia, jeśli się tego pragnie. Ale problem w tym, że ich się nie pragnie spełniać. Są jak kierat, jak kaganiec. Czynią cię niewolnikiem, więc nie masz siły ich wypełnić.

A nawet gdybyś je wypełnił – wbrew sobie, swoim pragnieniom – nadal będziesz tylko zwykłym człowiekiem. Nie zabójcą, kłamcą cudzołożnikiem, ale też nie świętym.

Dekalog nie jest dla nas, chrześcijan. Nam Pan dał inne przykazanie. Tylko jedno.

Będziesz miłował.

Będziesz kochał swego Boga, i będziesz kochał drugiego człowieka.

Lecz to przykazanie o tyle trudniejsze jest od Dekalogu, o ile Niebo wyżej jest od ziemi. Tak różni się od Dekalogu, jak wolny człowiek różni się od konia w kieracie.

Kochaj drugiego człowieka. Oddaj mu siebie. Zrób wszystko by był szczęśliwy, by stawał się bardziej sobą. Wybaczaj. Walcz o niego. Nawet, jeśli to niegodziwiec. Nawet, jeśli on ciebie, zamiast kochać, będzie nienawidził.
Łatwo jest go nie zabić. Łatwo nie okraść, nawet nie okłamać. Łatwo nie odebrać mu jego żony. Ale kochać całym sercem…

By kochać człowieka, najpierw musisz pokochać Boga. Całym sercem, ze wszystkich sił, każdą myślą. Jeśli nie pokochasz Boga, który ciebie kocha, nie pokochasz nigdy człowieka, który ciebie kochać nie umie.
"Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem". Dopiero jeśli On będzie pierwszą miłością twojego życia, każda inna miłość w ogóle będzie możliwa. Jeśli będzie inaczej, jeśli Go nie pokochasz nade wszystko, bardziej niż wszystkich… Zabraknie ci sił, by kochać ludzi – nawet samego siebie kochać nie będziesz umiał.

Próbuj wypełniać Prawo, jak niewolnik – albo kochaj, i rób co chcesz. To drugie jest trudniejsze, ale czyni cię godnym imienia Dziecka Bożego, chrześcijanina. Wypełnisz z radością Dekalog i wiele, wiele więcej.

wtorek, 3 listopada 2009

Uczta.

"Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. "

Pole, woły, żona… Są powody, by nie pójść na ucztę. Zawsze jakieś są. Szczególnie, gdy człowiek nie jest głodny. Szczególnie wtedy, gdy gospodarz uczty to tylko jakiś obcy, obojętny człowiek. Gdy nie ma po co pójść na ucztę, wytłumaczenie na pewno się znajdzie. Być może nawet bardzo racjonalne i przekonujące.

"Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię". Wydawało by się, że to tylko słowa pocieszenia. Zawsze je tak rozumiałem. Pan staje przed bezradnym, słabym człowiekiem i daje mu nową szansę.
Ale to także słowa o tym, jaka jest nasza natura. Bo przecież przed kim ma stanąć? Kto inny do Niego przyjdzie? Człowiek, który nie wie co to trud, ból, cierpienie?
Czy człowiek z pełnym żołądkiem doceni dar zaproszenia na wspaniałą ucztę? Czy dostrzeże jej wspaniałość? Czy zachwyci się hojnością gospodarza? Podziękuje i będzie wdzięczny? Czy może stwierdzi, że nie ma czasu na takie rzeczy. A nawet jeśli przyjdzie – kto jest wtedy ofiarodawcą, a kto darczyńcą?
Człowiek, któremu nigdy niczego nie brakowało, nie doceni tego co otrzyma w darze. Nie będzie wdzięczny. Będzie oczekiwał wdzięczności za swoją uprzejmość, za to że dar zgodził się przyjąć. Kto wszystko zawsze miał w zasięgu ręki, o nic nie będzie nigdy walczył. Nie będzie widział sensu takiej walki. Nie będzie się bał utraty, przecież nigdy nie doświadczył braku.

Tak, by ucieszyć się zaproszeniem na ucztę, trzeba doświadczyć głodu. By docenić czym jest przyjaźń, trzeba doświadczyć prawdziwej samotności. By docenić łaskę rozgrzeszenia, trzeba doświadczyć życia bez łaski, w upodleniu, pogardzie i samotności. Wtedy Chleb Eucharystyczny będzie inaczej smakował. Stanie się ucztą, której nie odpuścisz, nie zaś smutnym obowiązkiem czy ofiarą dla Boga.

Trzeba zgłodnieć.

"Powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty". Niech zgłodnieją. Niech przejrzą na oczy, niech zrozumieją, co mogli stracić. Lub co stracili.

Panie, dziękuję za to, że nie miałem łatwego życia. Naprawdę dziękuję.

niedziela, 1 listopada 2009

Tłum świętych, i ja.

"Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy."

Ci przyodziani w białe szaty… kim oni są?

To szczęśliwi ludzie. Naprawdę szczęśliwi. Szczęśliwi szczęściem, którego sobie nawet nie potrafię wyobrazić. Tak innym, od wszystkiego co znam, że nie mogę tego pojąć. Są szczęśliwi, to znaczy błogosławieni.

Błogosławieni ubodzy w duchu. Błogosławieni, którzy się smucą. Błogosławieni cisi, błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości. Błogosławieni miłosierni. Błogosławieni czystego serca. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, i ci błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości. Błogosławieni… to znaczy szczęśliwi. Szaty waszych serc są śnieżnobiałe. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda.

A co ze mną? Ja nie mogę tego szczęścia doświadczyć, Panie.

Ja nie chcę się smucić, często szukam pustych przyjemności w swym kiepskim życiu. Ja nie jestem cichy ani pokorny. Pragnę sprawiedliwości, ale nade wszystko dla mnie, nie dla innych. Nie zawsze potrafię być miłosierny i nie mam czystego serca. Panie, co ze mną? Jest dla mnie jakaś nadzieja? Ja nie jestem błogosławiony. Tyle razy splamiłem szaty swego serca.

Ci przyodziani w białe szaty… Kim oni są? Skąd przyszli? Czy ze świata innego niż ja? Czy po innej ziemi stąpali? Z innej niż mnie gliny ich ulepiłeś? Dlaczego ich szaty są takie lśniące i czyste, tak różne od mojej?
To ludzie tacy jak ja. Przychodzą z wielkiego ucisku, i wiele doświadczyli. Wiele własnej i cudzej niegodziwości. Wiele grzechu i zła im uczyniono. I oni wiele złego uczynili.

A później stanęli przed Barankiem. W swych zbrukanych, nieczystych szatach. Grzesznicy stanęli przed Świętością samą. Stali przed Nim, choć tak bardzo się wstydzili. Zerwali z siebie swoje zbrukane szaty, i stanęli przed Panem zupełnie nadzy, nie próbując niczego ukrywać. Stali pełni wstydu, w całej swojej mierności i nędzy. Prawdziwi.
Baranek zaś wziął ich skalane szaty, i zanurzył we własnej krwi. We własnej krwi je oczyścił, wybielił. I okrył szatami białymi jak światło całą ich marność i słabość.
Błogosławieni. Nie własną mocą takimi się stali, lecz z miłości Bożej.

Możesz być szczęśliwy, człowieku. Możesz być błogosławiony. Jeśli będziesz miał odwagę zobaczyć, że szata twego serca jest zbrukana. Jeśli będziesz miał odwagę, taki zbrukany i nędzny, stanąć przed Panem. Jeśli wystarczy ci odwagi by zerwać z siebie brudne szaty, ukazać Mu nagą i nędzną prawdę o sobie. I jeśli pozwolisz, by twe szaty wybielił własną Krwią, by czystymi szatami okrył twoją słabość i nędzę.

Jeśli wystarczy ci odwagi i mądrości by uklęknąć u kraty konfesjonału, przystąpić do stołu Eucharystii, zacząć zmieniać swoje życie – będziesz szczęśliwy. Błogosławiony. Święty.

czwartek, 29 października 2009

Granice bezgranicznej miłości

"On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia?

Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej?"

Ani śmierć, ani życie. Ani aniołowie, ani demony, ani nic na tym świecie nie może odłączyć cię od miłości Boga.

Możesz to uczynić tylko ty sam.

Jego miłosierdzie zaczyna się tam, gdzie zaczyna się twoja tęsknota za Nim. I kończy się tam, gdzie kończy się twoje pragnienie. Nic nie może ograniczyć Jego miłosierdzia, Jego przebaczenia… Nic, prócz twojego pragnienia miłości.

Ile razy pragnąłem otulić cię swoimi skrzydłami, a nie chciałeś. Ile razy chciałem przytulić cię do swego serca, a odwracałeś się ode mnie. Ile razy chciałem umrzeć za ciebie, oddać ci własne życie, a ty… Więc chcesz pozostać sam? Jeśli tego właśnie pragniesz, odejdę.

Kocham cię, więc odejdę.

wtorek, 27 października 2009

Mąka, zaczyn i głód

Pewna kobieta była głodna.

Zapragnęła upiec chleb, piękny i pachnący. Chleb, który ukoi jej głód.
Bóg jej pobłogosławił. Dał jej wspaniałą pszenicę, z której otrzymała doskonałą, śnieżnobiałą, najczystszą mąkę. Bóg zesłał jej także człowieka, który przyniósł jej chlebowy zaczyn.
Miała wszystko, co było jej potrzebne by upiec doskonały chleb. Cudownie pachnący, doskonały chleb, który ukoi jej głód.

Wzięła więc owa kobieta najczystszą mąkę, którą Bóg ją pobłogosławił. Wzięła zaczyn, który przyniósł jej człowiek, lecz… nie dodała do ciasta własnego serca i swojej ciężkiej pracy. Może nie chciała z jakiegoś powodu, by zaczyn ogarnął całą mąkę, którą dał jej Pan. Nie wyrobiła ciasta, pracowicie i szczerze. Coś zostało…

Jak się pewnie domyślasz, chleb który upiekła nie ukoił jej głodu. Nie miał cudownego zapachu, doskonałego smaku. Nadawał się tylko do tego, by o nim zapomnieć. Tyle najlepszej mąki, którą dał jej Bóg, zostało zmarnowanej. Dobry zaczyn, który ofiarował jej człowiek, przepadł. A ona pozostała głodna.

Czy żyje, czy może głód ją zabił? Nie wiem. Współczuję tej kobiecie. Głód to ogromne cierpienie. Człowiek jednak przestaje go w pewnym momencie odczuwać, a niedługo potem umiera… Nie chcę jej osądzać, oceniać. Naprawdę jej współczuję.

"Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło."

Bóg dał ci mąkę, z której możesz wypiec swój chleb – cudowne życie. Ktoś na pewno przyniósł ci zaczyn… A co ty z tego robisz? Zaspokoisz swój głód życia, czy umrzesz z głodu, mając wszystko co potrzebne? Nie marnuj tego co masz, to twoje życie.

PS.

Wszyscy chyba mamy problemy z "wypieczeniem" naszego życia, by było bardzo dobre. Jest jednak pewna osoba… Wiele dostała od Boga, naprawdę wiele. I mąkę, i ludzi z zaczynem. I wszystko to rozpada się w jej dłoniach. Proszę, pomódl się za tego człowieka. Niech nie umrze z głodu.

niedziela, 25 października 2009

Siedząc na skraju drogi

Siedział sobie na skraju drogi, wsłuchując się w odgłos kroków setek, a może i tysięcy osób. Od lat już tak sobie siedział. Niczego innego zresztą uczynić nie mógł. Mógł tylko wsłuchiwać się w kroki tych wszystkich ludzi, zastanawiać się skąd i dokąd idą. Mógł oczyma wyobraźni oglądać te miejsca, do których tak bardzo się spieszą, te miejsca, których on nigdy nie odwiedzi, nigdy nie zobaczy…
Droga – oni ją pokonywali, płynęli nią do fascynującej przyszłości. Zbliżali się nią do realizacji swoich marzeń, swoich pragnień. Z każdym krokiem byli coraz bliżej swojego celu.
A on siedział. I wzbudzał litość.
On także marzył. Lecz wiedział, że jego marzenia nie mogą się spełnić, że nie jest wstanie choć o krok się do nich zbliżyć. Bo przecież siedzi, zamiast maszerować. Wiedział, że nigdy nie zobaczy tych miejsc, tych ludzi, tego prawdziwego życia. Niczego nie zobaczy. Jest ślepy.

Marzenia… Dziwna sprawa z tymi marzeniami. Są cudowne, lecz jakże groźne. Marzenia dają człowiekowi siłę zdolną pokonać cały świat. Dają nadzieję, która zwalczy każdą przeciwność. Lecz tylko wtedy, gdy jesteś gotów je realizować. Tylko wtedy, gdy robisz choćby małe kroczki, by dosięgnąć tego, o czym śnisz – nawet wtedy, gdy wydaje się to bez sensu.
Lecz jeśli poprzestaniesz na tym tylko że marzysz, jeśli wystarczy ci to tylko, że są… Złamią ci serce. Zniszczą cię, uczynią nikim nawet we własnych oczach. A twoje życie pozbawią sensu i znaczenia.

Ślepiec Bartymeusz siedział przy drodze i marzył, kiedy usłyszał kroki mijającego go Pana. Kroki cichnące, oddalające się z każdą sekundą. Nie mógł już dłużej siedzieć, przecież to jego sny, jego marzenia się oddalają! Z każdą sekundą były coraz dalej, podczas gdy on pozwalał im odejść, przepaść! Wiedział, że On już nie wróci. Wiedział, że jeśli pozwoli mu odejść, już zawsze będzie siedział tu gdzie siedzi, a jego marzenia nigdy się nie spełnią.

Płaszcz, który miał na ramionach, to cały jego majątek. To było wszystko, co miał. Ale w tym płaszczu nigdy nie dogoni Kroków, marzenia odejdą! Odrzucił płaszcz. Zostawił swoje miejsce przy drodze. Ślepiec pobiegł przed siebie, wiedząc że ani płaszcza ani swego starego, bezpiecznego miejsca już nie odnajdzie. Ale Pan nie miał zamiaru przestać się oddalać. Musiał Go doścignąć. Albo umrzeć.

"Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! JEZUSIE, SYNU DAWIDA, ULITUJ SIĘ NADE MNĄ!"

Kroki ucichły. Nie ma płaszcza, nie ma swego bezpiecznego miejsca, nie ma Kroków… Wszystko przepadło?
Nie! Chwyciły go jakieś ręce, gdzieś go poprowadzili… Bał się, ale szedł. I nagle ten Głos: "Co chcesz, abym ci uczynił?"

Panie, abym przejrzał. Abym mógł pójść tą drogą. Abym zobaczył swoje marzenia, abym nareszcie mógł ich dotknąć!

I stało się.

Poszedł drogą, stały się jego marzenia.

Jeden z czytelników tego bloga napisał w komentarzu: "ale też mam marzenia i będę chciał je spełnić." Bracie… Marzenia mogą dać siłę i nadzieję. Mogą też zniszczyć i pozbawić cię wszystkiego. Pan przechodził obok ciebie. Słyszałeś Jego kroki. Jeśli wstaniesz i spróbujesz Go dogonić – będziesz szczęsliwym człowiekiem. Dotkniesz swoich marzeń. Lecz jeśli będziesz siedział, bo szkoda ci płaszcza, bo twoje miejsce przy drodze jest miłe i bezpieczne… Umiesz zrobić tak jak ślepiec Bartymeusz? Umiesz wstać, zostawić płaszcz, swój największy skarb? I swoje ciepłe, bezpieczne miejsce na skraju drogi życia? Kiedy będziesz chciał spełnić swoje marzenia? Kroki Pana cichną w oddali, a On nie ma zamiaru się zatrzymać.

piątek, 23 października 2009

Zaślubiny

Cicho! Ukochany mój!
Oto on! Oto nadchodzi!
Ucałuj mnie pocałunkami Twoich ust
Jakże piękna jest Twa miłość

Pociągnij mnie za sobą, pobiegnijmy
Cieszyć się będziemy i weselić Tobą
Zaiste piękny jesteś, Miły mój

Mój miły jest mój, a ja jestem jego
Znalazłem Umiłowanego mej duszy
Znalazłem, i już nie puszczę

Połóż mię jak pieczęć
na Twoim sercu
Jak pieczęć na Twoim ramieniu
Bo jak śmierć potężna jest miłość
Wody wielkie nie zdołają jej ugasić
Nie zatopią jej rzeki

Pięć lat temu
poślubiłem Cię, Panie

Niech ta miłość nigdy się nie skończy

środa, 21 października 2009

Kto zna wolę Pana.

Gdybym mógł Go zobaczyć tak zwyczajnie, jak drugiego człowieka. Gdybym mógł stanąć przed Nim, zadać Mu kilka pytań – tak bezpośrednio, tak normalnie… Może wtedy życie byłoby lżejsze? Może byłbym bardziej pewien tego, jak mam żyć, co mam robić? Może wtedy łatwiej byłoby podejmować właściwe decyzje, unikać błędów? Może… A może byłoby mi wtedy jeszcze trudniej?

A może lepiej byłoby, gdybym Go nie znał? Gdybym wcale Go nie poznał?

"Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą."

Czasami zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdybym Go nie spotkał, gdybym Go nie poznał. Czasami myślę sobie, że jestem najżałośniejszym z ludzi. Patrzę na tych, którzy Go nie znają, którzy nigdy nie doświadczyli, jak dobrze jest Go kochać. Patrzę, jak dokonują swoich łatwych, egoistycznych wyborów. Wołając "carpe diem", zachłystują się swoimi żądzami. Żyją niegodziwie, lecz łatwo i przyjemnie, bez żadnej refleksji, bez wyrzutów sumienia.

A ja… Wiem co jest dobre i piękne. Spotkałem Go, poznałem, posmakowałem – lecz dziś dosięgnąć Go nie potrafię. Niebo jest dla słabego człowieka zbyt wysoko.

A i z grzechu już nie umiem czerpać przyjemności. Kiedy przypomnę sobie to ciepło Jego miłości w sercu, kiedy sumienie krzyczy, kiedy na swoim policzku jakbym czuł Jego oddech, Jego spojrzenie… Grzech, nawet najbardziej atrakcyjny, traci swój blask, pozostawia tylko obrzydzenie i żal.

Komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie. Mi Pan dał bardzo wiele, pozwolił mi doświadczyć swojej bliskości, pozwolił mi posmakować prawdziwej miłości. Wszystko stało się trudniejsze. Znam Jego wolę, jeśli się odwrócę, otrzymam wielką chłostę – od siebie samego, od życia.

Niebo dla mnie zbyt wysoko, bo jestem tylko prochem tej ziemi. Grzech obrzydliwy, bo dotknąłem kiedyś czegoś naprawdę pięknego. Żałosny człowieczek…

Czy lepiej byłoby Go nie poznać, skoro to On tak wszystko skomplikował w moim życiu?

Nie, wolę, jak jest właśnie tak. Grzech stracił smak, a niebo dla mnie zbyt wysoko, ale przynajmniej mam marzenia. Mogę marzyć o tej piękniej miłości, której kiedyś dał mi posmakować. Mogę marzyć o tym pięknie, którego dał mi doświadczyć. Mogę tęsknić za tym, by spojrzeć kiedyś w te przepełnione miłością oczy Boga, przytulić się do Niego, być szczęsliwym i spełnionym…

Mam marzenia. I mogę powoli dorastać do swoich marzeń.

niedziela, 18 października 2009

Niedziela misyjna…

Tylko czym są misje?

Taka reklama Boga, Ewangelii? Kilka socjotechnicznych sztuczek, by przyciągnąć do Niego kilku nowych klientów?

Tylko że Bóg nie potrzebuje reklamy. Nigdy nie potrzebował.

Misja to miłość. To piękna opowieść człowieka o tym, czego dotknął, doświadczył.

Chyba jest tak, że jeśli się zakochasz, jeśli się kimś zachwycisz, to zwyczajnie nie możesz milczeć. Jeśli doświadczysz czegoś cudownego, to ta cudowność wypełni blaskiem twoje oczy. Blaskiem, którego inni będą ci zazdrościć. Chyba jest tak, że kiedy się zakochasz, kiedy się zachwycisz Kimś cudownym, jeśli poczujesz płomień w swoim sercu, to będziesz musiał o tym opowiedzieć innym. Szczególnie wtedy, gdy w oczach innych ludzi zobaczysz tylko głód i zazdrość. Szczególnie wtedy, gdy zobaczysz, że jedynym blaskiem w oczach tamtych ludzi jest odbicie blasku twoich oczu, światło twojego szczęścia, twojego zachwycenia.

Nie ma Kościoła bez misji. Nie ma chrześcijanina bez tej cudownej opowieści, bez przekazywania innym tego blasku szczęścia płonącego w oczach. Musisz więc być misjonarzem. Misjonarze to szczęśliwi ludzie. Kochają i przekazują miłość innym – a wokół nich coraz więcej światła, coraz więcej lśniących miłością i zachwytem oczu.

Więc jeśli dziś nie masz jeszcze o czym opowiedzieć, jeśli w twoich oczach brak blasku, którym byś mógł się podzielić… Módl się o niego. I szukaj swoich misjonarzy.

Czekaj, módl się – przyjdą do ciebie, opowiedzą o miłości i szczęściu, płonące pochodnie. I z ciebie uczynią misjonarza.

Stawaj się misjonarzem, pochodnią. Lecz pamiętaj - nie kłam. Nigdy nie kłam o miłości. Bo niczym nie możesz zranić drugiego człowieka bardziej, niż piękną opowieścią, cudownymi słowami – i brakiem płomienia, który mógłbyś mu przekazać, brakiem tego cudownego lśnienia w oczach.

Fałszywa miłość jest jak śmierć.

środa, 14 października 2009

Wyrok

"Czemu mam iść do spowiedzi? Przecież spotkam w konfesjonale człowieka. Takiego jak ja grzesznika, a może i jeszcze gorszego…" – często słyszę takie słowa od ludzi.

Czemu mam siadać w konfesjonale, czemu mam słuchać grzechów tych ludzi? Przecież jestem taki sam jak oni, a może i gorszy – a takie pytanie często sam sobie zadaję.

"Nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, w tej sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz."

Wiem, jestem człowiekiem. Jestem grzesznikiem. Czemu więc Bóg tego ode mnie żąda? Czemu mam się zabierać do sądzenia moich braci? Przecież ja też jestem winny, to samo robię. Tak samo grzeszę, tak samo łatwo odwracam się od Jego łaski.

I chyba dlatego Bóg chce, bym usiadł w konfesjonale. Bo wobec Niego nikt nie jest bez winy, i ja o tym wiem. Osądzając swoich braci, osądzam i siebie. Grzesznicy się rozumieją. Grzesznicy wobec siebie muszą być, i mogą być, szczerzy.

"Czy myślisz, człowiecze, co osądzasz tych, którzy się dopuszczają takich czynów, a sam czynisz to samo, że ty unikniesz potępienia Bożego?" Nie, nie myślę tak. Więc mojemu bratu po drugiej stronie kraty konfesjonału powiem to samo, co powiedziałbym samemu sobie. Powiem mu to, co sam sobie powtarzam. Bo ja dobrze wiem, czym jest grzech. Wiem, więc mogę mojemu bratu coś opowiedzieć.

Opowiem mu o tym, jak bardzo grzech boli. O tym, jak boli samotność, jak to źle jest bez Jego miłości. Opowiem jak walczyć z grzechem, jak ja z nim walczę. A potem razem z moim bratem zachwycę się miłością naszego Boga, razem Go uwielbimy. My, grzesznicy po obu stronach kraty konfesjonału, razem dotkniemy krzyża naszego Pana. Doświadczymy cudu odpuszczenia grzechu.

Jeśli boisz się pójść do spowiedzi, jeśli się wstydzisz, jeśli myślisz że będę się śmiał albo będę zbyt surowy, przypomnij sobie słowa Pisma: "czynisz to samo, co osądzasz, na siebie wydajesz wyrok." Przypomnij sobie, że kiedy wyznajesz przede mną swoje grzechy, ja pamiętam o tych słowach. Wiem, że nie jestem od ciebie lepszy. Bóg mi to pokazał. I pokazał mi drogę, którą mam i ciebie poprowadzić.


 

PS.:

Jakiś czas zaniedbałem pisanie. Może to jakiś brak motywacji, może coś innego… Jeśli uważasz, że moje pisanie na tym blogu ma sens, napisz mi o tym w komentarzu albo na lichos@onet.pl. I pomódl się za mnie.

niedziela, 4 października 2009

A Mojżesz powiedział…

Słowa Jezusa są proste i jasne. Jego zasady są w sumie oczywiste. Nigdy nie bawił się w słowne gierki. Tak to dla Niego tak, a nie to nie. W rozmowie z faryzeuszami zawsze mówił to, co powinien powiedzieć, mówił prawdę. Bożą prawdę. Choć trudna, i wielu nie chciało jej słuchać.

Czy wolno mężowi oddalić żonę? Mojżesz pozwolił. A co Ty powiesz?

Nie, nie wolno. Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie waży się rozdzielać.

I niby wszystko jasne. Niby wszystko zostało powiedziane… A jednak apostołowie zapytali.

Choć słyszeli rozmowę Jezusa z faryzeuszami, choć słyszeli argumenty, zapytali jeszcze raz, kiedy wszyscy już sobie poszli. Słyszeli słowa Pana, znali Go, wiedzieli że to co mówi to Boża prawda, bez względu na osoby. A jednak zapytali.

I dziś wielu pyta. Wciąż na nowo. Wciąż podają argumenty, dyskutują. Wciąż próbują tak słuchać, by nie usłyszeć. Tak czytać, by nie zrozumieć. W każdej dziedzinie życia, tu nie o małżeństwo tylko chodzi.

Tymczasem Boża prawda się nie zmienia. Nigdy się nie zmieni. Choćbyś w nieskończoność się dopytywał, On zawsze powie prawdę, zawsze tę samą. Choćby najbardziej była trudna, choćby najbardziej bolała. Nie zmieni zdania.

Kiedy siadam w konfesjonale, mogę powiedzieć tylko to, co On. Jeśli zapłaczesz, słysząc te słowa, ja zapłaczę razem z tobą. Ale niczego nie zmienię. Choć dobrze wiem, że twoje życie jest trudne. Nie mogę zmienić prawdy.

Kiedy sam klękam u kraty konfesjonału, chcę od spowiednika usłyszeć słowa Jezusa. Nie echo swojej słabości, nie potwierdzenie dla mojego kiepskiego życia. Nawet gdybym słysząc te słowa mógł tylko zapłakać. Niech mój spowiednik zapłacze razem ze mną, ale niech niczego z nauki Pana nie zmienia.

Choć nasze życie jest trudne, tylko Pan wie, jak dobrze możemy je przeżyć. Choć trudna ta Jego nauka…

niedziela, 27 września 2009

Dar czy Darczyńca

Choć trudny, to jednak jest to piękny świat. Choć pełne bólu i cierpienia, to jednak jest to piękne życie. Mogło być jeszcze piękniejsze, lecz nasza głupota wiele zepsuła.

Świat jest piękny, bo spod Bożych palców wyszedł. I nawet nasz grzech i nasza głupota wszystkiego nie zdołały zniszczyć.

Jednak by docenić to piękno, by się nim w pełni zachwycić, by nauczyć się tym wszystkim cieszyć, trzeba widzieć.

Widzieć Twórcę, zanim zobaczysz stworzenie. Widzieć Tego, który jest Pięknem samym, by docenić piękno. Znaleźć Tego, który jest Miłością, by umieć kochać.

Człowieku, chcesz cieszyć się życiem?

Dałem ci piękny świat, mówi Pan. Stworzyłem go dla ciebie. Spójrz, tyle pięknych rzeczy wokół ciebie. I dałem ci ręce, byś mógł po nie sięgnąć. Lecz jeśli ciesząc się nimi zapomnisz o mnie… Lepiej odetnij sobie te ręce, które sam ci dałem. Zapomnij o tych pięknych rzeczach, które dla ciebie uczyniłem.

Spójrz, stworzyłem tyle pięknych miejsc. I dałem ci nogi, byś mógł tam pójść. Lecz jeśli te miejsca tak cię zachwycą, że odejdziesz ode mnie, że mnie zostawisz… To lepiej odetnij sobie nogi, które ci dałem i zostań przy mnie.

Spójrz, tylu wspaniałych ludzi postawiłem obok ciebie. Lecz jeśli z miłości do nich zapomnisz o mnie, lepiej ich porzuć.

Zostaw te piękne rzeczy, miejsca, sytuacje – choć sam je dla ciebie przygotowałem. Zostaw tych ludzi – choć sam postawiłem ich na twojej drodze. Odetnij sobie ręce, nogi, wyłup oczy. I zostań przy mnie, Bo jeśli zostawisz mnie, zamiast tego wszystkiego, i tak wszystko to zniszczysz. Nie będziesz umiał się tym cieszyć. Wszystko popsujesz…

Jeśli zostawisz mnie, a wybierzesz moje dary… "Zebraliście w dniach ostatecznych skarby." Tylko że skarby wasze się rozpadły. Złoto wasze i srebro zardzewiały. Wasze szaty zjadł mól. I zostaliście z pustymi rękami. Sami.

 

środa, 23 września 2009

Modlitwa Ezdrasza

Nigdy mnie nie odstąpiłeś, Boże mój. Twoje błogosławieństwo wypełniało moje dni, każda godzina mego życia wypełniona jest Twoją łaską.

A jednak jest grzech w moim życiu. Wina moja wznosi się ku niebu, przestępstwa moje przerastają moją głowę.

Ja grzeszę, a Ty mi błogosławisz! Ja zapominam o Tobie, odrzucam Twoją miłość, a Ty kochasz mnie dalej!

"Boże mój! Bardzo się wstydzę, Boże mój, podnieść twarz do Ciebie!"

Wstydzisz się iść do spowiedzi? To dobrze, że się wstydzisz.

Weź cały ten wstyd, i zanieś do konfesjonału. I z całym tym wstydem ściskającym ci pierś, klęknij i wyznaj grzech Panu.

Poznasz czym jest przebaczenie.

wtorek, 22 września 2009

"Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je."

Być bratem Jezusa… Nie sługą, nie uczniem – bratem!

Człowieku, Bóg mówi, że możesz być dla Niego kimś najbliższym!

Możesz mieć Boga za brata, możesz być Mu tak bliski, tak ważny dla Niego jak matka! Czy człowiek może marzyć o czymś więcej? Czy może być większa jeszcze bliskość i zażyłość?

Tylko że nim się to stanie, trzeba wypełnić warunek – wypełnić Słowo Boże.

Człowieku, ulepiony z błota tego świata, ulepiony z prochu ziemi, będziesz miał Boga za brata, jeśli wypełnisz Jego Słowo.

Jak je wypełnić? Zacisnąć mocno zęby? Mocno sobie postanowić zerwać ze swoją słabością? Biczować się nocami, by zwalczyć pokusy do zła i nauczyć się kochać?

Nie, to przecież nic nie da. Zaciśnięte zęby, mocne postanowienia i wyrzeczenia są czasem potrzebne, ale one same z siebie nie dadzą ci mocy przemienić pył ziemi w świętość aniołów.

Słowo Boże samo władne jest za to wypełnić się w twoim życiu. Ono ma tę moc.

Słuchaj człowieku Słowa Boga, nasiąknij nim, niech cię przeniknie, a wypełni się w tobie. Weź do ręki Biblię. Nie czasem tylko, ale niech się stanie częścią ciebie.

Jeśli Słowo stanie się częścią ciebie, ty staniesz się bratem Boga.

niedziela, 20 września 2009

Modlitwa dobra i zła

Wyobraź sobie piękny świat. Idealny. Pod każdym względem.

Wyobraź sobie, że w takim świecie żyjesz. Że niczego ci nie brakuje, masz zdrowie, pieniądze, przyjaciół. Że o nic, nigdy, nie musisz się martwić. Że nie musisz nikogo o nic prosić. Że nawet deszcz pada tylko wtedy, gdy siedzisz sobie w wygodnym fotelu przed kominkiem. Że noc nigdy nie jest zbyt mroczna, a dzień zbyt gorący. Wyobraź sobie, że żyjesz w takim świecie, jakiego pragniesz, o jakim marzysz.

A później zadaj sobie pytanie – czy Bóg jest potrzebny?

Czy gdybyś żył w świecie jak ze swoich najpiękniejszych snów, uklęknął byś do modlitwy? Czy kochałbyś Boga dalej?

Po co ci Bóg? Czego od Niego oczekujesz? Czemu za nim idziesz?

Czemu apostołowie poszli za Jezusem? Bo to potężny Pan, gwarant ich dobrobytu. Poszli za Nim, bo spodziewali się że im poukłada ich mizerne życie. I tylko tego od Niego chcieli. Później dopiero coś więcej zrozumieli, dopiero później Go pokochali.

A ty? Gdyby nie było o co prosić Boga, klęknął byś do modlitwy? Gdybyś wszystko miał? Kochasz Go? Czy może kochasz to, co może ci dać…?

"Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz." – św. Jakub sam się tego nauczył.

Miłość to pragnienie bliskości, obecności drugiej osoby. Nie patrzenie tej osobie na ręce.

Modlitwa, dobra modlitwa, to wtulenie się w ramiona ukochanego Ojca i Przyjaciela. Nie tylko nieustanny lament i wieczna żebranina…

Panie, naucz nas się modlić!

piątek, 18 września 2009

św. Stanisław Kostka

Chwała na wysokości Bogu!

A przecież miał tylko 18 lat… Był taki młody, miał marzenia. Chciał zostać zakonnikiem.

Był taki młody, mógł jeszcze żyć! A Kościół w rocznicę jego śmierci wyśpiewuje hymn radości.

Śmierć młodego chłopaka. Tragedia czy szczęście?

On wierzył w Boga. Kochał Boga. To On był jego marzeniem, sensem jego życia.

Mógł jeszcze długo żyć, tylko po co? Czemu miał jeszcze czekać na miłość swego życia?

Nie płacz więc nad jego losem, on jest szczęśliwy – choć na tym świecie żył tylko 18 lat.

I patrząc na niego, módl się o taką miłość do Boga i o taką wiarę. By śmierć, która i tak przyjdzie, nie była dla ciebie dramatem lecz pięknym podsumowaniem pięknego życia. I początkiem czegoś jeszcze piękniejszego.

wtorek, 15 września 2009

Pieta

Maryja trzymająca w ramionach Ciało swego Syna. Maryja, w której oczach odbija się cały smutek tego świata. Matka oddająca ziemi swego jedynego Syna…

Tyle razy widziałeś tę scenę – w mroku starych obrazów, bieli marmurowych posągów… Pieta, Bolesna Matka, tyle razy wyciskała łzy ze wzruszonych, ludzkich oczu. Może i z twoich kiedyś wycisnęła jakąś łzę.

Tak łatwo o wzruszenie, gdy widzisz boleść matki żegnającej swe dziecko, obejmującej jego martwe Ciało. Wzrusza się ten widok?

A co czujesz, gdy klękasz u kraty konfesjonału?

…ja to tak naprawdę nie mam grzechów. To znaczy może i coś tam jest, ale każdy grzeszy, prawda? To przecież nic takiego, taka mała sprawa, grzeszek taki…

Grzeszek… To za to umarł Pan?

Taka mała sprawa, każdy tak robi. Przez tę sprawę, przez grzeszek, umarł Pan.

Przez twój grzech On musiał umrzeć. Twój grzech to jego śmierć. Ten grzeszek, tyle razy powtarzany. Ten grzech, tak łatwo wypowiadany w konfesjonale. Ten, który wydaje ci się taki oczywisty, taki zwyczajny.

Pomyśl o tym, kiedy znowu uklękniesz u kraty konfesjonału. Popatrz w oczy Piety, Bolesnej Matki. Pomyśl, czemu jej Syn musiał umrzeć.

Grzeszek, mała rzecz.

poniedziałek, 14 września 2009

Wąż miedziany

Naród Izraelski zgrzeszył przeciw Bogu. Pan uwolnił ich z niewoli egipskiej, obiecał im nowy dom, nową godność i pokój. Dał im pasterza i przywódcę – Mojżesza. Pan dał im nowe życie, a oni znowu zgrzeszyli i zaczęli mówić przeciw Niemu. Pan zesłał więc na nich jadowite węże, które ich zabijały. Grzech i śmierć.

A później znowu miłosierdzie Boga. Znowu Pan przebaczył. "Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu" – powiedział Mojżeszowi.

Dlaczego tak, Panie? Rozumiem, jest grzech – musi być kara, musi być śmierć. Rozumiem też, że Twoje miłosierdzie pokonało Twoją sprawiedliwość… Ale czemu wąż miedziany jako lekarstwo na węże jadowite? Skoro wybaczyłeś, skoro zapomniałeś grzech, czemu zamiast zabrać węże które zabijają, dałeś im węża który uzdrawia?

Wybaczyłeś grzech, ale go nie zapomniałeś. Uczyniłeś tak właśnie, by i oni pamiętali. By nie zapomnieli o grzechu. Dzięki temu lepiej mogli zrozumieć jak bardzo ich kochasz.

Oto tajemnica szczęścia świętych: pamiętać o swoim grzechu, by dostrzec i w pełni docenić miłosierdzie.

Gdybyś zabrał węże jadowite, gdybyś zabrał śmierć , oni nigdy by nie pojęli ogromu Twej miłości i przebaczenia.

Oto tajemnica nieszczęścia współczesnych ludzi. Zapomnieli o swym grzechu. Nie widzą jego śmiertelnej mocy. Nie widzą więc także ogromu Twej miłosiernej miłości. Nie rozumieją tego, co im ofiarowałeś. Nie czują się kochani.

Dałeś mi swój krzyż, miedzianego węża. Jednak bym zrozumiał ogrom Twej miłości, najpierw muszę zobaczyć ogrom mego grzechu. Najpierw spojrzę w swoje serce, zobaczę jadowitego węża śmierci, potem spojrzę na węża miedzianego, Ukrzyżowanego Pana. Jeśli nie zapomnę o swojej winie, nigdy nie zwątpię w Twoją miłość do mnie.

Ci, którzy nie mają odwagi uwierzyć w swoją grzeszność i winę, nigdy nie uwierzą w Twoją miłość. Ci, którzy nie doświadczą swojej śmierci, nigdy nie będą naprawdę żyli.

niedziela, 13 września 2009

Zejdź mi z oczu szatanie

Ty jesteś Mesjaszem, Synem Najwyższego! Widziałem cuda, które czyniłeś. Widziałem jak wskrzeszałeś umarłych, jak przywracałeś zdrowie chorym. Jadłem chleb, który rozmnożyłeś. Na Twoje słowo nawet ja sam chodziłem po wodzie. Ty jesteś Panem! Ty masz moc i władzę!

Ale te słowa… Te o cierpieniu, odrzuceniu. Te o Twojej śmierci w hańbie i upokorzeniu – nie mogę tego słychać! Panie, nigdy to nie przyjdzie na Ciebie! Ja wiem, że masz moc pokonać śmierć, ale nie umieraj! Ja wiem, że umiesz znieść cierpienie, ale nie możesz cierpieć. Cierpienie i śmierć, hańba i odrzucenie – Panie, to nie może na Ciebie przyjść. Zrób coś, działaj!

Zejdź mi z oczu, szatanie, odpowiedział Piotrowi Jezus. Zejdź mi z oczu, bo stajesz się mi przeciwnikiem. Nie ma w tobie wiary. Wiesz, że jestem Synem Najwyższego, że jestem Panem życia i śmierci. Wiesz, bo widziałeś. Ale nie wierzysz. W ogrodzie oliwnym będę się za ciebie modlił. Żebyś nie tylko wiedział kim jestem, ale żebyś miał wiarę. By twoja wiara nareszcie odbiła się w twoim życiu. By to co widziałeś, co wiesz, w co o mnie wierzysz, stało się treścią twojego życia. Wiara która nie odbija się w życiu, w twoich decyzjach i postawach, martwa jest sama w sobie. I na nic się tobie nie przyda. A może nawet lepiej było by dla ciebie, byś jej wcale nie miał. Łatwiej by ci wtedy było stanąć przed sądem Boga.

Piotrze, wierzysz że jestem Panem i mesjaszem… Czemu więc twoja wiara nie ma wpływu na twoje decyzje, na twoje wybory. Czemu się boisz, żyjesz tak, jakbyś nie wierzył. Jakbyś nic nie widział i niczego nie słyszał…

Cierpienie i krzyż to nie jest to samo. Piotrze, ty słysząc o mojej męce, o odrzuceniu i śmierci widzisz tylko cierpienie. Zwierzęce, upokarzające, upadlające cierpienie. Kiedy zaczniesz żyć wiarą, to co widzisz teraz stanie się krzyżem. Krzyżem dającym zbawienie, Drzewem Życia a nie hańby.

Jeśli będziesz żył wiarą, będziesz niósł krzyż, krzyż chwalebny i podnoszący cię ku niebu. Jeśli będziesz tylko we mnie wierzył, ale tej wiary nie będziesz praktykował w życiu, będziesz po prostu cierpiał. A to cierpienie cię zniszczy.

Wiara bez uczynków martwa jest sama w sobie. I martwy jest człowiek, który tak wierzy.

czwartek, 10 września 2009

Wybrańcy Boży

"Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Daj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje." – powiedział Pan.

Powiedział tak, choć to niezgodne z naturą człowieka. Bo naturalne jest, że każde żywe stworzenie broni swego istnienia. Naturalne, że człowiek ucieknie od tego, kto go nienawidzi, kto zadaje mu ból. To normalne, że człowiek nie chce umrzeć. A to co powiedział Pan, to wystawianie się na śmierć. To łamanie najpierwotniejszych odruchów i instynktów zachowania własnego życia.

Tylko że Pan nie wypowiedział tych słów po prostu do ludzi. Do zwykłych ludzi, do wszystkich; "powiadam wam, którzy słuchacie".

Pan wypowiedział te słowa do tych, których sobie wybrał. Do swoich uczniów, słuchaczy swej nauki, przesyconych na co dzień Jego obecnością i miłością.

Bo chrześcijanin to nie jest po prostu człowiek. To nie zwykły człowiek. Chrześcijanin to dziecko Boga.

Był taki moment w twoim życiu, kiedy Bóg je przemienił. Wodą chrztu zmył z ciebie ślady ziemi, z której powstałeś. Olejem bierzmowania napełnił cię boską mocą. W Eucharystii dał ci życie inne niż to światowe.

Nie patrz więc na tych, którzy są tylko ludźmi, by mówić: "ale oni nie kochają, nie wybaczają, chcą mnie zniszczyć". Nie patrz na nich, by usprawiedliwić swój strach.

Ten świat, ci ludzie – przecież oni nie mogą cię zniszczyć.

"Jako więc wybrańcy Boży - święci i umiłowani - obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem". Żyj jak dziecko Boga, nie chcesz przecież być tylko człowiekiem – odrobiną pyłu tej ziemi. I do ziemi bez żadnej nadziei wrócić.

wtorek, 8 września 2009

Obietnica

Mały człowiek w wielkim świecie. Zagubiony pośród wielu spraw, samotny w tłumie ludzi. Jakże dziś o to łatwo.

I jakże się dziwić, że Bóg o mnie zapomniał. Modlę się, czekam z wiarą – ale takich jak ja są miliardy. Miliardy ważnych ludzi i ich wielkich spraw, rozsianych po całym świecie i po całej historii. I pośród tego wszystkiego taki mały ja. Ja, o którym zapominają nawet najbliżsi mi ludzie. Ja, którego małe czy większe dramaty są ważne tylko dla mnie jednego.

Bóg obiecał mi szczęście, obiecał swoją miłość. Pewnie to nie jest Jego zła wola, po prostu gdzieś Mu się zgubiłem, jakoś mnie przegapił…

"A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie Mi wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu!". A ty, Betlejem, choć jesteś tylko małą wioseczką, nic nie znaczącą dla świata, zrodzisz Zbawiciela. Ciebie sobie upatrzyłem do wielkich spraw, tak sobie postanowiłem – i tak właśnie uczynię. Tak powiedział Pan.

A potem historia całego wszechświata tak się potoczyła, by słowo Pana się wypełniło. Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba; Jakub ojcem Judy i jego braci; Juda zaś był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar. Fares był ojcem Ezrona; Ezron ojcem Arama; Aram ojcem Aminadaba; Aminadab ojcem… i tak się toczyły losy świata. Aż w Betlejem, małej wioseczce, Maryja zrodziła Zbawiciela.

Pan wziął w swoje dłonie historię wszystkiego i wszystkich, by wypełniła się obietnica którą złożył maleńkiemu plemieniu, maleńkiej wioseczce przez wszystkich zapomnianej. Tak pokierował historią wszechświata, by dochować wierności wioseczce przez świat zapomnianej.

Ty, maleńki człowiek. Sam pośród czterech ścian, z problemami które nikogo nie obchodzą. Z oczami pełnymi łez, którymi się nikt nie przejmuje. Tobie Pan przyrzekł szczęście. I bądź pewien – cały wszechświat jest gotów ugiąć, by swej obietnicy dochować.

niedziela, 6 września 2009

Otwórz się

Jezus szedł i uzdrawiał. Tam gdzie się znalazł, los człowieka się zmieniał. Wysychały łzy, w sercu pojawiała się radość. Jezus przychodził, a człowiek zaczynał nareszcie żyć.

Praktycznie cała Ewangelia składa się z takich właśnie obrazów. Pan otoczony trędowatymi, ślepymi, chromymi… Podchodzi, i odmienia ich los. Tam gdzie było cierpienie jest radość, tam gdzie były łzy jest pokój.

Tylko że człowiek czasami zamyka księgę Ewangelii, i otwiera księgę historii własnego życia. Jakże różne bywają ich treści…

Tyle lat szukam mojego Boga. Jestem Mu wierny, modlę się, czekam…

Czekam na tego Jezusa z Ewangelii, który przyjdzie do mnie, i mnie uzdrowi. Odmieni mój los.

Mówią, że On mnie kocha, że jest przy mnie. Czemu więc księga mojego życia tak różni się od księgi Ewangelii? Czemu ja, cierpiący człowiek, nie doświadczam miłości mojego Boga?

Czemu to co w Ewangelii nie realizuje się w moim życiu?!

Realizuje się.

Popatrz na dzisiejszy fragment. Pan spotyka się z głuchoniemym. Z człowiekiem cierpiącym, jak ty. Człowiekiem który spodziewa się odmiany swego losu, czeka na to z nadzieją – jak ty.

"On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka". Jezu, co Ty robisz? Przyszedłem do Ciebie po zdrowie, a Ty… Czy myślisz, że palec w uchu przywróci mi słuch? Twoja ślina na moim języku da mi mowę?! Czemu to robisz, chcesz mnie ośmieszyć, poniżyć? Jeśli chcesz dać mi zdrowie, jeśli możesz to zrobić, po prostu to zrób! Nie rozumiem tego co robisz teraz…

Jezus "spojrzawszy w niebo, westchnął"… Bo wiedział, że człowiek któremu chciał dać zdrowie, nie potrafi, nie chce przyjąć tego co On, Pan, chce mu uczynić.

"Effatha", otwórz się człowieku. Otwórz się! Ja chcę odmienić twoje życie, lecz nie uczynię niczego wbrew tobie i bez ciebie. Ja mam swoją drogę dla ciebie, swój plan. Może go dziś nie rozumiesz, może to dla ciebie trudne do przyjęcia, może bolesne… Ale to mój plan, moja wola. Otwórz się więc, a stanie się cud! Nie wiesz, czemu właśnie tak to robię, ale ja to wiem, więc effatha, otwórz się…

Tamten człowiek się otworzył. Zaufał i przyjął dziwne działanie Boga. A ty, co zrobisz?

To co Bóg ci daje, jaką drogą cię prowadzi, może być dla ciebie trudne. Ale otwórz się na Jego wolę, Jego plan. On wie czemu właśnie tak. Jeśli zaufasz, to kiedyś, może już bardzo niedługo, zawołasz jak ci z dzisiejszej Ewangelii – On wszystko dobrze uczynił! On jednak wiedział co robi!

sobota, 5 września 2009

On jest Panem

W Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone.

Niby oczywista ta prawda. Każdy przecież wie, że Bóg stworzył wszystko. Że wszystko Jemu podlega, że dla siebie uczynił każdego z nas.

Wiemy to dobrze, a jednak… Jakoś się to w naszych umysłach odwraca.

Jakże często słyszę od ludzi: "modlę się, bo mam taką potrzebę", "idę do spowiedzi, kiedy tego potrzebuję", itp. Lub inaczej – "nie mam takiej potrzeby".

Jakże pyszny jesteś człowieku, mówiąc takie rzeczy!

Jakże zarozumiały jesteś człowieku, przez ten świat wychowany na konsumenta.

Sądzisz, że Bóg istnieje po to, by spełniać twoje potrzeby i oczekiwania?

On jest Panem! On cię stworzył człowieku, stworzył cię dla siebie. A ty jesteś jego własnością.

Dla siebie samego stworzył wszechświat. Bo tak właśnie chciał. Dla siebie stworzył i ciebie. By mógł się tobą cieszyć.

Popatrz więc na rzeczywistość swojego istnienia realnie. To ty istniejesz dla Niego, bo taka była Jego wola, Jego "potrzeba". Nigdy odwrotnie.

Pamiętaj o tym, kiedy klękasz do modlitwy. On stworzył cię, by móc cię kochać. I tylko wtedy twoje życie ma sens.

Jeśli zapomnisz o Nim, będziesz bez sensu. Twoje istnienie będzie pozbawione celowości.

I podziękuj, że stworzył cię po to by cię kochać. Jest Bogiem, mógł cię stworzyć po to, by cię nienawidzić… Myślałeś kiedyś o tym?

czwartek, 3 września 2009

"Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości."

Dziękujcie Temu, który daje wam moc zmieniać wasze życie, Temu który uczy was miłości!

Tylko pamiętajcie, że wiele jeszcze jest do zrobienia. Miłość Boga nie ma granic, grzeszność i niewdzięczność człowieka również.

Wiele ran w naszych sercach. Wiele ran w sercach tych, których nie umieliśmy kochać.

Módlmy się więc. Za siebie nawzajem. Abyśmy doszli do pełnego poznania Jego woli, w całej mądrości i duchowego zrozumienia, abyśmy już postępowali w sposób godny Pana, w pełni Mu się podobając, wydając owoce wszelkich dobrych czynów i rosnąc przez głębsze poznanie Boga. Niech moc Jego chwały w pełni nas umacnia. Tak jak dwa tysiące lat temu modlił się św. Paweł za swoich braci.

Bóg uczyni cud. Ale by się dokonał, musimy razem wypłynąć na głębię modlitwy.


 

W blogu, pod linkiem do lekcjonarza, dodałem moduł do rozmów przez gadu-gadu. Jeśli chcesz porozmawiać, wciśnij guzik. Jeśli będę przy komputerze, chętnie porozmawiam.

środa, 2 września 2009

Pan działający cuda

Całą noc Jezus pomagał ludziom. Jego słowo wypędzało złe duchy, Jego dłonie uzdrawiały. Tłumy gromadziły się wokół Niego, a On im służył – i dokonywał cudów, jednego za drugim. Ludzie przychodzili i odchodzili, przychodzili następni. A Jezus działał. Aż w końcu wstał. I odszedł… Odszedł, choć ludzie z nadzieją na Niego czekali.

Poszedł na miejsce pustynne. Tam, gdzie był tylko On i Jego Ojciec. Długo się modlił. Choć ludzie czekali – chorzy, nękani przez demony i własny strach, nieszczęśliwi – On się modlił.

To ważna lekcja dla nas wszystkich. Trzeba działać, głosić, pomagać. Ale przede wszystkim trzeba się modlić.

W relacji z Bogiem jest siła naszych czynów, w modlitwie. Bo to Bóg czyni dobro twoimi rękami. Albo jakimikolwiek innymi rękami, jeśli twoje są właśnie złożone do modlitwy.

Trzeba czynić dobro, pracować. Ale najpierw trzeba pamiętać, kto rzeczywiście ma moc zmienić ten świat.

Jeśli myślisz, że to twoja praca uszczęśliwi innych, jeśli myślisz że nic jej nie zastąpi, że to ty jesteś zbawicielem, jesteś w wielkim błędzie.

On jest Zbawcą, módl się więc – a On, twoimi rękami, będzie działał cuda. Jeśli będą złożone do modlitwy, On pokaże ci jak właściwie i z mocą ich używać i pokieruje nimi.

wtorek, 1 września 2009

Jesteśmy synami światłości

Jesteśmy synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni!

My, uczniowie Pana, nie jesteśmy tacy jak ten świat. Nie możemy być.

Z tego świata pochodzimy, w tym świecie jeszcze żyjemy, lecz do niego nie należymy. Ci "śpiący", co oczy i umysły mają zamknięte na Prawdę Ewangelii, nigdy nas nie będą umieli zrozumieć i przyjąć. Odrzucą nas i wyśmieją. Będą próbowali nas zniszczyć na różne sposoby. Chcą, byśmy i my zasnęli. By nasze życie nie zakłócało ich snu.

Boisz się tego?

Tęsknisz za takim snem? Kiedy patrzysz na nich, tęsknisz że nie jesteś taki jak oni? Tak, oni dobrze się bawią. Nie martwią się niczym. Nie mają moralnych dylematów. Nie dokonują trudnych wyborów wbrew sobie, nie muszą pokonywać samych siebie i z niczym nie muszą walczyć. Żyją łatwo.

Ale to tylko sen. Sen o życiu, nie życie. Nie masz za czym tęsknić.

I nie bój się, że synowie nocy cię odrzucą za to, że nie jesteś taki jak oni. Ty możesz naprawdę żyć!

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Jezus otworzył Księgi by czytać

Wierzę w Boga.

Tylko co to właściwie znaczy? Co to znaczy wierzyć w Boga, być człowiekiem religijnym. W co ty człowieku właściwie wierzysz? Jeżeli tylko w to, że Bóg istnieje, to nic nie znaczy.

Religijność to wiara w to, co Bóg mówi. A mówi wiele.

Dziś w Ewangelii widzimy Jezusa, który otwiera Księgi i czyta. Czyta z wiarą w to, że człowiek uwierzy.

Tylko że ludzie uwierzyli w Jezusa, słów zaś już przyjąć nie chcieli…

Bo słowa te były zbyt konkretne. Gdyby w nie uwierzyć, pozmieniałyby całe życie, wszystko stanęło by na głowie. A my chcemy normalnie żyć, jak wszyscy…

Tak się nie da. Nie da się wierzyć w Boga, w Jezusa – i odrzucać to co mówi. Choć wielu ludzi dziś próbuje tak właśnie żyć.

"On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się…"

niedziela, 30 sierpnia 2009

Słowo Prawdy

"Bóg ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, byśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń", pisał św. Jakub. Pisał o chrześcijanach, ludziach dobrych i szlachetnych. Ludziach, którzy płomieniem swojej wiary i miłości mieli zapalić cały świat, na których świat patrzył z podziwem i zazdrością. Takich pięknych ludzi stworzył Bóg, biorąc jako glinę to, co znalazł w świecie – grzeszników, kłamców, złodziei oddanych nieczystości. W glinę, którą byli grzeszni, zwykli ludzie, tchnął słowo prawdy. I stał się cud nowego stworzenia.

Ten cud dokonuje się od tamtej pory cały czas, każdego dnia Bóg bierze błoto tego świata i lepi z niego nowych ludzi. Słowem prawdy.

W twoim życiu ten cud także się dokona. Jeden jest tylko warunek: "słuchaj praw i nakazów, które uczę was wypełniać. Nic nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i nic z tego nie odejmiecie, zachowując nakazy Pana, Boga". Słowo musi być słowem Pana, nie twoim. Musi być słowem prawdy, najpierw prawdy o Bogu, a potem o tobie.

Człowiek chciałby sam stanowić co dobre, a co złe. Chciałby, i często tak robi, mówić Bogu jaki jest, czego pragnie, co się Mu podoba. Tworzy sobie Boga na własny obraz i podobieństwo, Boga z którym łatwo jest żyć, który "rozsądnie" patrzy na świat i nie widzi istoty grzechu. Tak robili faryzeusze kiedyś, i tak robią do dziś faryzeusze XXI wieku.

Ty tak nie rób. Słuchaj Boga. On sam ci powie czego pragnie, jaki jest. To słowo prawdy o Nim. A z tego wyniknie słowo prawdy o tobie, że jesteś grzesznikiem i musisz zmieniać swoje życie. Z tego słowa, jeśli się nie przestraszysz i nie zwątpisz w Jego mądrość, narodzi się nowy, piękny Człowiek.

piątek, 28 sierpnia 2009

Walka z grzechem. Panny głupie i mądre.

Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości. Nie powołał nas, byśmy grzęźli w bagnie tego co w tym świecie najbardziej ohydne, lecz byśmy szukali i odnaleźli piękno. Wiemy dobrze, do czego nas Bóg powołał. Tęsknimy za tym, walczymy o to… Lecz tak często się nie udaje.

To co grzeszne jakoś nieziemsko pociąga. Tak łatwo temu ulec, tak trudno się oprzeć. Jak więc walczyć, by zwyciężyć?

Serce człowieka pragnie kochać. I pójdzie za tym, co pokocha. Odda się temu, co je zafascynuje.

Chcesz zwyciężyć grzech? Pokochaj Boga! Wtedy twoje serce ku Niemu pobiegnie, nie spojrzysz nawet za siebie, na tę zgniliznę, którą zostawiasz.

Jak Go pokochać? Pokochać prawdziwie? Najpierw musisz Go poznać. Dowiedzieć się o Nim jak najwięcej. To, czego się o Nim dowiesz, zafascynuje cię i porwie. Czym więcej o Nim będziesz wiedzieć, tym bardziej będziesz w Niego z uwielbieniem zapatrzony. A grzech… Jak szary i beznadziejny przy Nim ci się wyda.

Głupie panny nie weszły na ucztę, choć miały wiele dobrych chęci. Bóg daje nam rozum, jako narzędzie służące dojrzałemu i głębokiemu kochaniu.

Niech wzorem będzie nam św. Augustyn. On najpierw rozumem zakochał się w Bogu, by potem uwielbić Go sercem. A Bóg z grzesznika i rozpustnika uczynił go świętym pasterzem Kocioła.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Moja radość, mój smutek…

"Teraz bowiem ożyliśmy, gdy wy przy Panu stoicie. Jakież bowiem podziękowanie możemy za was Bogu złożyć, za radość, jaką mamy z powodu was przed Bogiem naszym?"

Chyba niewiele jest słów, które bardziej pragnąłbym wypowiadać. Często i ze szczerego serca. Chyba niewiele jest rzeczy, na których by mi bardziej zależało. Przecież to sens posługi, której oddałem swoje życie. Niech to moje życie ma sens…

Będę się o to modlił. I ty się módl. Ta nasza modlitwa wielu braciom jest potrzebna.

środa, 26 sierpnia 2009

Kana galilejska

Zabrakło wina na weselu. Kompromitacja i ogromny wstyd. Dzień który mieli wspominać do końca swoich dni przeobraził się w tragedię. To miało być ich święto, wspaniały początek ich wspólnego życia…

Ale obok był Bóg. On się zatroszczy, on uratuje. Nalejcie wody do stągwi kamiennych! Wodę przemienię w wino, wstyd i łzy przemienię w radość i pokój! Nalejcie!

W twoim życiu będzie tak samo. Bóg stoi przy tobie, by twój wstyd i łzy przemienić w radość i pokój. Stoi obok… I coś do ciebie mówi.

Coś musisz uczynić, podjąć współpracę z Jego łaską. Musisz nalać wody do kamiennej stągwi swojej wiary.

Syn i niewolnik… czym się od siebie różnią? Niewolnik pracuje, bo musi. Bo pan kazał. Zrobi tyle ile trzeba, leniwie, bez serca. Przecież to nie jego sprawa. Syn, dziedzic – pracować będzie ze wszystkich swoich sił. Zrobi, co tylko może. Przecież to jego dziedzictwo!

Ty, i twoje chrześcijaństwo. Ty i twoje życie… Kim jesteś, chrześcijaninie? Synem Boga, czy Jego niewolnikiem? Pracujesz nad sobą bo tak trzeba, czy dlatego że tego pragniesz?

Nalej więc wody do stągwi swego życia. Lej jak syn, albo jak niewolnik. Ile wody nalejesz, tyle Pan przemieni w wino radości i pokoju.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Faryzeuszu ślepy!

Przenikasz i znasz mnie, Panie
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli
przyglądasz się jak spoczywam i chodzę
i znasz wszystkie moje drogi.

A ja jednak wciąż próbuję kłamać. Oszukiwać Ciebie i własne sumienie.

Twoje prawo miłości jest trudne i twarde. By je wypełnić, musiałbym chyba rozerwać swoje serce na strzępy. Stracić wszystko co mam, ze wszystkiego zrezygnować. Przebaczać aż do utraty tych resztek własnej dumy. Kochać aż do zatracenia siebie. Dzielić się ziemskimi dobrami aż do pozostania nędzarzem. Dawać siebie ludziom i Tobie, aż nic nie zostanie dla mnie. Aż mnie już wcale nie będzie.

Więc może jednak zostanę faryzeuszem. Będę kochał Ciebie tyle tylko, ile przepis z katechizmu nakazuje – sumiennie, rano i wieczór wypowiem odpowiednie słowa. Będę kochał ludzi tyle tylko, ile wrażliwość mego otoczenia domagać się będzie – 2 zł. dane żebrakowi to przecież piękny gest. Dam z siebie tyle, że nikt nie będzie mógł mi powiedzieć, że niczego nie daję. Wszystko pięknie urządzę, wszyscy zobaczą i uwierzą, jak jestem dobry. I ja też w to uwierzę. I serce przestaną dręczyć wyrzuty. I za wiele nie stracę na tym interesie.

A Ty, Panie? Uwierzysz?

Z daleka spostrzegasz moje myśli, przyglądasz się jak spoczywam i chodzę.

Oszukam świat, oszukam samego siebie, ale nie oszukam Ciebie …

Obłudniku, dajesz dziesięcinę z błahostek, a zapominasz czego naprawdę pragnę. Faryzeuszu, przestań się okłamywać. I nie bój się oddać się miłości do końca, bez reszty.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Modlitwa pod drzewem figowym

Natanael zawsze był dobrym człowiekiem. Miał czyste, szczere serce. A w tym sercu głęboką tęsknotę za Bogiem. Wiele długich chwil spędził na modlitwie, prosząc Wszechmocnego o otwarte oczy i jasny umysł. Bo przyjdzie Pan, Mesjasz. Chciał Go spotkać, chciał z Nim być. Długie modlitwy w cieniu drzewa, w słoneczne dni. Długie modlitwy pod niebem pełnym gwiazd… i nic. Nie mógł odnaleźć Pana. Choć miał czyste i szlachetne serce, pełne tęsknoty. Choć tyle modlitw… To za mało.

Tego dnia także się modlił. Modlił się, kiedy przyszedł Filip. "Spotkałem Go, znalazłem! Choć ze mną Natanaelu, pokażę ci!"

To właśnie prawda o Kościele. Drugi człowiek, który pokaże ci drogę, razem z tobą pójdzie do Pana. Potrzebujesz czystego i szczerego serca, potrzebujesz modlitwy, by spełnić pragnienie swego serca i znaleźć Boga. Jak Natanael. Lecz to jeszcze za mało, to może nie wystarczyć. Tak, jak Natanaelowi nie wystarczyło by odnaleźć Pana. Potrzebujesz drugiego człowieka.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Marzenie Boga

Czy Bóg ma jakieś marzenia? Czy jest coś, o czym może śnić Bóg? Coś, czego z całego serca pragnie?

"Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany."

Bóg marzy o Kościele. Czystym i pięknym, lśniącym jak drogocenny diament pośród błota tego świata. Dlatego właśnie obmył go Swoją krwią, dlatego pozwolił się przybić do krzyża, przebić Swoje serce.

Kościół to Bóg i ludzie. Bóg jest jak lśniący diament. Człowiek jest prochem. Bóg jest piękny i doskonały, człowiek zaś jest ulepiony z błota tego świata.

Więc Bóg mówi, pokazuje człowiekowi drogę i poucza. By Jego marzenie mogło stać się rzeczywistością.

Nie zabijaj, nie kradnij, nie kłam, nie cudzołóż. Kochaj innych, nawet gdy oni twojej miłości nigdy nie docenią. Wybaczaj, choć z pogardą naplują ci w twarz. By Kościół mój nie miał żadnej skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego.

A człowiek słucha. Czasem podziwia, z uznaniem kiwa głową… Lecz trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać? To wszystko prawda, Panie. Nie będę kradł – tylko że jakoś muszę sobie radzić w życiu. Nie będę kłamał, ale czasami muszę, nie będę cudzołożył, ale my przecież się kochamy… Będę kochał i przebaczał, nawet podzielę się czasem tym, co mam. Ale nie przesadzajmy, nie będę przecież jakimś fanatykiem, jakimś szalonym ortodoksem. Trudna jest ta mowa, kto może tak żyć?!

Na samym początku dzisiejszego spotkania ze Słowem Bożym usłyszałem pytanie: "Gdyby jednak wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie". Chyba trzeba wreszcie na to pytanie odpowiedzieć. Bo Bóg nie zrezygnuje ze swojego marzenia. Bóg nie wyrwie ani jednej karty ze swojej Ewangelii, nie wymaże ani jednego słowa tylko po to, by nam się łatwiej żyło.

Stanie najwyżej przed nami, spojrzy z troską i miłością w nasze oczy i zapyta, tak jak zapytał apostołów: czy i wy chcecie odejść?

Co mu odpowiesz? Odwrócisz się i odejdziesz? Czy Jego marzenie jest także twoim? Możesz odejść, pozwoli ci na to. Popatrzy na ciebie ze smutkiem, ale cię nie zatrzyma. On niczego nie zmieni w swojej Ewangelii, bylebyś został. Niczego.

Ale jeśli nie odejdziesz, jeśli zdecydujesz się zostać, On będzie przy tobie. Nie zostawi cię samego w błocie tego świata. Pomoże ci.

Rozstrzygnij dziś, komu chcesz służyć. Temu Bogu, z Jego marzeniami?

Ja chcę służyć właśnie Jemu, mimo że nie potrafię. Niech więc On sam mnie poprowadzi drogą swojej Ewangelii.

sobota, 22 sierpnia 2009

Fiat

Z takim zapałem wędrujemy pielgrzymkowymi szlakami przed jej obraz. Z taką nabożną czcią wpatrujemy się w jej niezliczone wizerunki. Tak często ściskamy w palcach paciorki różańców. Tyle pieśni, słów, obrazów, figur, kwiatów i płonących świec… A ona powiedziała tylko jedno słowo – "fiat". Niech mi się stanie, jak powiedziałeś. I oto cała pobożność Maryi, właściwie jedno słowo.

A my –rozmodleni, zapatrzeni, zachwyceni, rozgadani przed Bogiem z płonącymi świecami w ręku, czołgający się na kolanach wokół jasnogórskiego ołtarza… a tego jednego prostego słowa powiedzieć Mu nie umiemy.

Fiat, Panie. Niech mi się stanie jak zechcesz. Jak Ty zechcesz, nie ja.

piątek, 21 sierpnia 2009

Faryzeusz zapytał…

Uczony w Piśmie zapytał Jezusa, wystawiając Go na próbę… Człowiek przepytał Boga.

Bo przecież był Uczonym w Piśmie, przecież był faryzeuszem. Ludzie patrzyli na niego z podziwem. Był pobożny – tak wiele czasu spędzał w Świątyni. Był moralnym autorytetem – doskonale znał, i nigdy nie przestępował Prawa Mojżeszowego ani innych przykazań. Wszystko wiedział o Bogu, i doskonale wypełniał Jego wolę… Był właściwie doskonały. Tak mówili ludzie, i on sam w to uwierzył.

To dlatego właśnie ci najpobożniejsi z pobożnych ukrzyżowali Chrystusa. Ci najporządniejsi skazali na śmierć niewinnego. Uwierzyli w swoją doskonałość. A doskonałemu człowiekowi Bóg nie jest potrzebny. Wiedzieli, czego Bóg pragnie, więc nie musieli słuchać. Dokładnie wypełniali Jego wolę, więc niczego w sobie nie musieli zmieniać.

"Naucz mnie, Boże mój, chodzić Twoimi ścieżkami, prowadź mnie w prawdzie według Twych pouczeń." – to słowa sprzed dzisiejszej Ewangelii. Prowadź mnie w prawdzie, Panie. Prawdzie o mnie, choć nie jest chwalebna i nie jest powodem do dumy. Ale jeśli będę widział swoją grzeszność, będę się zmieniał. Obym nie był nigdy faryzeuszem, który lepiej zna Twoją wolę, niż Ty sam, Panie.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Uczta weselna

Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?

Oniemiał. Przecież Król sam kazał mu przyjść. Przecież słudzy Króla go tutaj przyprowadzili. Przecież chciał sprawić Królowi radość, wyświadczyć przysługę! A Król tak go potraktował…

Owszem, Król kazał przyjść. Owszem, słudzy przyprowadzili. Zostałeś człowieku wybrany, zabrany z ulicy na wspaniałą ucztę. Wiele ci dano, i to tak po prostu, tak zwyczajnie. Lecz do tego co nam dano tak po prostu i za darmo trzeba jednak dorosnąć. Trzeba wyjść naprzeciw, właściwie odpowiedzieć. Trzeba dar i darczyńcę uszanować. Weselna uczta z przypowieści, przyjaźń, miłość drugiego człowieka, miłość Boga, Eucharystia… Wszystko jedno. Człowieku, wziąłem cię z ulicy na wspaniałą ucztę, a ty nawet o weselną szatę się nie postarałeś…?

środa, 19 sierpnia 2009

Wybierz króla

Powiedziały drzewa do ostu: bądź nam królem!

Czy coś jeszcze trzeba tu dodawać? Każdy potrzebuje króla, kogoś kto powie co robić, a czego nie. Co dobre a co złe. Kogoś kto powie jak żyć i obroni w niebezpieczeństwie. Ty też potrzebujesz. Tylko wybierz sobie dobrego króla. Kogoś, kto może zaoferować ci to wszystko, czego ci trzeba.

Usiądźcie sobie w moim cieniu, powiedział swoim poddanym oset, który cienia nie posiadał. Ani pysznych owoców, ani pięknych kwiatów…

wtorek, 18 sierpnia 2009

Pan z wami

Pan z wami!

Pan z wami!

Pan z wami… Ileż to razy jeszcze usłyszę te słowa w czasie jednej Mszy św.? Ileż to razy jeszcze mam je wypowiedzieć? Aż nareszcie zapadną one w nasze serca, aż nareszcie w to uwierzymy. Choć trudno czasem w to uwierzyć. Bardzo trudno. Bo jeśli Pan jest ze mną, czemu to wszystko mnie spotyka? Jeśli blisko jest Bóg który mnie kocha, to czemu tak się dzieje? Czemu na to pozwala?

Może zwyczajnie nie może nic uczynić. Bo mu nie pozwalam. Bo wolę sam pokierować swoim życiem, własnym sposobem rozwiązać swoje problemy. "Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego." Bogaty to ten, co ma możliwości samemu kierować swoim życiem, swoimi środkami zaradzić swoim problemom. Ubogi to ten, co sam niczego uczynić nie może. Być ubogim, to znaczy liczyć tylko na Niego.

Spraw, bym stał się prawdziwie ubogim. To znaczy bym wiedział, że to co mam, oraz to czego mi brakuje, nic nie znaczy wobec Twojej wszechmocy.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Chcesz być doskonały?

Jeśli chcesz być doskonały… Doskonałość to coś pięknego, wyjątkowego. Było by cudownie, gdybym był doskonały. Lecz to kosztuje. Bardzo wiele kosztuje. Właściwie to mi to nie potrzebne. Przecież niedoskonały człowiek też żyje. Tylu ich wokół mnie. Żyją. Nauczyli się żyć ze swoją słabością. Po prostu rzadziej spoglądają w lustro. Po prostu otaczają się podobnymi do siebie. Wtedy o swojej przeciętności można zapomnieć. Nie są złymi ludźmi. Są zwyczajni. Dzień za dniem toczy się ich szare życie. Niedzielna Msza Św., paciorek, serial w telewizji… Spokojnie i powolutku.

Ale czy o to w tym chodzi? Żeby po prostu żyć? Patrzeć zgaszonym wzrokiem, jak mijają kolejne dni? Jaki jest tego sens?

Ja jednak nie chcę takiego życia. Chcę żyć naprawdę. A to oznacza radykalną decyzję. Zostawić całą przeciętność i pójść za Tobą. Całkowicie i bez reszty. I niczego nie żałować.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Król pragnie twego piękna,On twoim Panem, oddaj Mu pokłon.

"Oto bowiem błogosławić mnie będą
odtąd wszystkie pokolenia,
gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny."

Cóż takiego uczyniłeś tej kobiecie Boże? Czemuż to mamy ją błogosławić? Czemu z zachwytem mają wpatrywać się w jej oblicze pokolenia?

Będę ją błogosławił. Będę się wpatrywał w jej oblicze. Bo jest piękna. Bo jest Człowiekiem. Prawdziwym Człowiekiem. Czystym, pełnym miłości i wiary. Człowiekiem uczynionym na Twoje podobieństwo, nieskalanym zgnilizną grzechu. Nie takim jak ja. Takim, jakim i ja mogę kiedyś być. Kiedy już dorosnę, kiedy zmądrzeję i pozwolę by Twoja łaska przemieniła i moje serce. Kiedy pożegnam się z grzechem.

sobota, 15 sierpnia 2009

Błogosławieni

Błogosławionaś Ty między niewiastami, pełna łaski, Pan jest z Tobą, Maryjo! Tyś jest jak arka przymierza, jak namiot spotkania. W Tobie niebo połączyło się z ziemią. To co ludzkie, z tym co boskie. Błogosławiona jesteś Maryjo. Przyjęłaś w swoje ciało Słowo Boga. Lecz i ja mogę je przyjąć. Moje serce może stać się arką przymierza, namiotem spotkania. I we mnie to co ludzkie może spotkać się z mocą z nieba.

Pan powiedział: błogosławieni, którzy słuchają mojego słowa, i zachowują je.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Aż siedem razy?

Ile razy mam przebaczać? Czy aż siedem?

Dlaczego powinienem przebaczać? Dlaczego aż tyle razy? Przecież ten człowiek mnie rani, przecież on ma mnie za nic. Nie przebaczę. Nie umiem. Przecież ja na jego miejscu postąpiłbym inaczej. Ja jestem lepszy. Na pewno dla mnie samego. Ja nie ranię. Przynajmniej nie siebie. Ja bym nigdy nie sprawił tyle bólu. Na pewno nie sobie.

On myśli tylko o sobie. Tak jak ja…? Jesteśmy tacy podobni w naszym egoizmie.

Może jednak postaram się popatrzeć na niego inaczej, wybaczyć, zapomnieć. Jesteśmy tacy podobni… Może i on wtedy spojrzy inaczej na mnie?

środa, 12 sierpnia 2009

Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą

"Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie."

Już dwa tysiące lat temu Pan wypowiedział tę obietnicę. Dwa tysiące lat te słowa brzmią w uszach i sercach Jego uczniów na całym świecie. Uczniów, którzy cierpią wiele od świata. Bo świat jest zły. Bo pełen jest grzechu… Chrześcijanie cierpią od świata, a świat przez te dwa tysiące lat wcale nie stał się lepszy, bardziej ludzki. Wcale nie bardziej pełen miłości…

Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, Ojciec to uczyni. Czy te dwa tysiąclecia to dla Ojca za krótki czas, by uleczyć tę ziemię? Czy może my, Jego uczniowie, nie umiemy prosić zgodnie?

Prośmy więc najpierw Ojca w niebie, by uleczył nasze serca. Z egoizmu, z nienawiści, z obłudy. A kiedy to się stanie, wtedy nasza modlitwa zmieni ten świat. Nie biadajmy nad złem tego świata, nad jego grzesznością – najpierw zapłaczmy nad własnymi sercami.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Jeśli nie będziecie jak dzieci

Pan mu powiedział: nie przejdziesz tego Jordanu. A przecież to było sensem jego życia. Temu się poświęcił bez reszty, to jego jedyne marzenie. Stanął już nawet na brzegu, tak długo czekał na tę chwilę… Dalej nie pójdziesz Mojżeszu.

Władca i pasterz narodu stanął na brzegu. Bo Pan kazał. Przyzwyczajony do wydawania rozkazów zatrzymał się pokornie. Ten, który pokonał pustynię, nie przekroczył ostatniej granicy. Pan kazał się zatrzymać, a on posłuchał. Bo Pan wie lepiej. Wie lepiej, niż on, Mojżesz – władca Narodu. Płakał z żalu jak dziecko, i jak dziecko uznał mądrość i władzę Ojca.

Jeśli się nie staniesz jak dziecko, nie ujrzysz Królestwa Niebieskiego. Jeśli nie uznasz, że On wie lepiej co trzeba zrobić. Jeśli nie zaufasz, nawet jeśli nie będziesz rozumiał Jego poleceń. Być dzieckiem to znaczy być bezpiecznym w ręku mądrego i kochającego Ojca.

Czemu blog…

Dusza człowieka, choć nieśmiertelna, może umierać. Umierać z głodu i pragnienia. Umierać z samotności. Nie umrze, lecz będzie konać. Nie umrze, lecz będzie coraz mniejsza i mniejsza…

By Twoja dusza żyła, potrzebuje bliskości kochającego serca i pokarmu. Potrzebuje Tego, który dał jej życie.

Dialog dwóch serc: Boga i człowieka. Tym właśnie jest rozważanie Biblii. Jest bliskością miłości.

Pisząc tu, będę chciał się spotkać z moim Bogiem. A Ty, jeśli chcesz, możesz uczestniczyć w tych spotkaniach.