poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Zwyczajna miłość

To był w sumie zwyczajny człowiek.
Historia jego życia nie rozpoczęła się zbyt epicko. Urodził się w jakiejś tam rodzinie, żył, uczył się…
Był też chrześcijaninem. Tak po prostu. Bez objawień, bez spektakularnego nawrócenia w stylu św. Pawła czy św. Augustyna. Zwyczajnie, był i już.
I jako chrześcijanin, zupełnie zwyczajny, poznawał swojego Boga. I uczył się kochać. Czym bardziej poznawał, tym bardziej kochał. I Boga nauczył się kochać, i ludzi. Tak po prostu, zwyczajnie kochać.

A może jednak to nie było takie zwyczajne…?

"Po swojej męce Jezus dał Apostołom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. (…) Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi."

To słowa, które Jezus wypowiedział do swoich uczniów. Do Apostołów, lecz także do tych, którzy uczniami stali się później. Tak jak Wojciech, który uczniem stał się ok. 900 lat po spisaniu tych słów. On także je usłyszał i przyjął do swojego serca. To przecież normalne, gdy jest się uczniem. I wypełniły się te słowa w życiu młodego Wojciecha. Zaczął opowiadać o Tym, którego poznał i pokochał. To także nic nadzwyczajnego – każdy kto pozna kogoś wspaniałego, kto naprawdę pokocha, będzie o tym opowiadał.

Opowiadał więc Wojciech z zapałem, bo serce płonęło miłością. Został kapłanem, później biskupem Pragi. A jeszcze później przekonał się, że wielu spośród tych którzy mówili że tak jak on kochają, kłamali. Zobaczył, że ludzie którzy kochać powinni, tylko o miłości mówią. On chciał kochać naprawdę, na obłudę w miłości zgodzić się nie chciał. "Tylko sprawujcie się w sposób godny Ewangelii Chrystusowej" – wołał jak św. Paweł do tych, którym miłość prawdziwą chciał pokazać. Wołał, bo tych ludzi kochał także. A gdy się kocha, chce się dać drugiemu to, co się ma najpiękniejszego. Więc go wypędzili.

Później był czas w klasztorze. Było tam dobrze Wojciechowi – był tak blisko Ukochanego. Tylko że to było chyba zbyt mało. Przecież tamci ludzie też byli dla niego ważni. I tacy biedni, tacy nieszczęśliwi… Tak bardzo, jak tylko może być nieszczęśliwy człowiek, który kochać nie umie, choć miłość jest tak blisko. Przebaczył im, wrócił do Pragi. Słów swoich nie zmienił, bo Miłości swojej zdradzić nie potrafił. Wypędzili go znowu.

Znów klasztor, znów Ukochany tak blisko, i znów żal w sercu, że inni tego płomienia szczęścia nie mogą poczuć. Nie mogą, bo nikt im go nie chce zanieść, pokazać! Wyruszył zatem w drogę: Węgry, Polska, Prusy – tylu ludzi czeka na Skarb, który jest tak blisko, który ma w swoim sercu i chce przekazać innym. Prusacy obcięli mu głowę i zatknęli na wysokim palu, by każdy widział co o tym myślą.

Święty Wojciech – wielki człowiek. Ale taki zwyczajny. Po prostu kochał, nic więcej. A skoro kochał Boga, był Mu wierny. Byłby zresztą głupcem, gdyby swoje jedyne szczęście sprzedał za grosze. To nic nadzwyczajnego, że bronił swego skarbu. I kochał ludzi, więc chciał się tym skarbem podzielić. Ale oni odrzucili tę miłość.

Zwyczajny człowiek, zwyczajna historia, zwyczajna miłość. Bo przecież prawdziwa miłość to nie jest nic nadzwyczajnego, prawda?

Przecież człowiek może autentycznie kochać, prawda?

I to, że taka miłość często jest odrzucana, to też normalna sprawa…