środa, 20 października 2010

Do początku, do korzeni.

"…Piotr szedł z daleka. Gdy rozniecili ogień na środku dziedzińca i zasiedli wkoło, Piotr usiadł także między nimi. A jakaś służąca, zobaczywszy go siedzącego przy ogniu, przyjrzała mu się uważnie i rzekła: i ten był razem z Nim. Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: nie znam Go, kobieto. Po chwili zobaczył go ktoś inny i rzekł: i ty jesteś jednym z nich. Piotr odrzekł: człowieku, nie jestem! Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: na pewno i ten był razem z Nim, jest przecież Galilejczykiem. Piotr zaś rzekł: człowieku, nie wiem co mówisz! I natychmiast, gdy on jeszcze mówił, zapiał kogut. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra."

Piotr zmęczony siedział na brzegu. Ze złością rzucił sieci na piasek, i siedział patrząc w horyzont. Powinien chyba wziąć się za robotę, rozplątać, wypłukać te żałosne sieci. Powinien zadbać o łódź – przecież to one dawały mu chleb, to jego praca, jego życie… Tylko co to za gówniane życie, co to za praca, co to za chleb! Całą noc łowił, nie złowił nic. Całą noc harował, by teraz płukać puste sieci? I wrócić do domu, spojrzeć w oczy żonie i powiedzieć że znowu nic? Ale przecież zawsze tak jakoś było z tym jego życiem. Nigdy nie było wiele warte. Zawsze ciężko pracował tylko po to by nic z tego nie mieć. Inni żyli, cieszyli się życiem, a on… chyba zawsze siedział na piasku i patrzył w pustkę. I już chyba zawsze tak będzie, bo niby jak ma być?
Piotr siedział na brzegu, zmęczony i zły, gdy usłyszał jakieś hałasy. W stronę plaży zbliżał się jakiś podniecony czymś tłumek. A w jego centrum Człowiek, którego wszyscy zagadywali, zadawali Mu pytania – kolejny prorok, nauczyciel. Wielu takich ostatnio się kręciło po Galilei. Piotr nie lubił takich rzeczy. Nie miał czasu ani ochoty słuchać bajdurzenia o niebie, o pokoju, o krainie wiecznego szczęścia. Miał własną krainę – puste sieci, pustą kasę, puste życie. Wstał więc, zabrał się za tę swoją pustą rzeczywistość. Właśnie kończył układać zwinięte sieci w swojej łodzi, gdy ktoś obok niego stanął. Zapytał, czy może wejść do łodzi, czy Piotr mógłby odbić nieco od brzegu. Piotr chciał Go wygonić, ale… coś było w tym Człowieku. Coś takiego… innego, kolorowego, świeżego. Coś tak bardzo innego, niż jego szara codzienność, że się zgodził. A potem usiadł i słuchał, słuchał, słuchał… Czegoś tak pięknego nigdy jeszcze nie słyszał. Kogoś tak pięknego nigdy jeszcze nie spotkał. Te godziny tak szybko minęły. A Jezus chyba chciał wysiąść. Tak szybko minął ten czas, jak wszystko co w jego życiu piękne i kolorowe. Trudno, przecież wiedział że to nie dla niego, że to nie jego rzeczywistość, nie jego świat. Jego świat jest szary i smutny. Pusty jak te sieci leżące w łodzi.
Jezus wysiadł. Lecz zanim odszedł, powiedział "Spróbuj jeszcze raz. Weź te swoje puste sieci i spróbuj. Może nie musi być tak jak myślisz." Piotr wypłynął na głębię. Sieci wypełniły się tak, że prawie pękały. A Piotr utonął. Utonął w Jego oczach, w Jego głosie, w Jego miłości. Utonął, i narodził się do zupełnie nowego życia. I tak już będzie zawsze.

Jezu, Mistrzu, Ty przemieniłeś pustkę i szarość mego życia w coś tak pięknego, że wydaje się snem! Nigdy Cię nie opuszczę! Zawsze będziemy razem! Jakże mógłbym o Tobie zapomnieć, przecież bez Ciebie mnie nie ma, nie istnieję. Niczego nie miałem i byłem nikim, dopóki mnie nie znalazłeś i nie zabrałeś ze sobą. Gdybym Cię opuścił, gdybym o tobie zapomniał, kim bym był? Nikim, niczym. Puste sieci, puste życie, martwe serce. Nigdy Cię nie zdradzę! Kocham Cię!

"…i ty jesteś jednym z nich! Piotr odrzekł: człowieku, nie jestem! Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: na pewno i ten był razem z Nim, jest przecież Galilejczykiem. Piotr zaś rzekł: człowieku, nie wiem co mówisz! I natychmiast, gdy on jeszcze mówił, zapiał kogut. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. (..)[ A Piotr] wyszedłszy na zewnątrz, gorzko zapłakał."

Jezu, Mistrzu, wtedy, kilka lat temu, gdy pierwszy raz Cię spotkałem… Wtedy wszystko w moim życiu pozmieniałeś. To było takie piękne. Wtedy utonąłem w Twoich oczach, by zacząć naprawdę żyć. I tak zachwyciłem się tym nowym życiem, że zapomniałem gdzie jego początek. Mijały miesiące, lata, a ja coraz rzadziej patrzyłem w Twe oczy, coraz rzadziej zanurzałem się w Twoim spojrzeniu. Miałem tyle spraw, tyle trzeba było zrobić, to nowe życie było takie porywające… Zapomniałem jak to jest patrzeć w Twoje oczy. Tego wieczoru, przy ogniu, gdy siedziałem pośród tych, co Ciebie nie znali i nie kochali, gdy ze strachu przed samotnością, bólem i śmiercią zdradziłem Cię… Spojrzałeś na mnie. Znowu. Choć nie szukałem Twego wzroku, choć go nie pragnąłem, choć się go bałem. Spojrzałeś w ostatniej chwili, gdy sam już bym Twoich oczu nie potrafił odszukać. Dziękuję.

Przypomniałem sobie. I już nie zapomnę. Będę pamiętał, by nie zapomnieć. Nie wrócę do pustych sieci.

niedziela, 17 października 2010

Posłuchaj, chodź ze mną, chociaż zupełnie nie wiem dokąd.

"Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Aby człowiek Boży był doskonały."
Zaklinam cię na Boga, na Niebo i na ziemię – walcz! By człowiek Boży, by ten którego Bóg oddał ci pod opiekę, był doskonały! By zwyciężył gnój tego świata, by zalśnił pełnym blaskiem człowieczeństwa! To twoje zadanie. Do tego zostałeś wezwany. Weź tego człowieka za rękę, idźcie. Przed wami Ziemia Obiecana.

Ja? Jak mam to zrobić? Mam prowadzić innych drogą, której sam nie znam? Mam bronić przed niebezpieczeństwem, przed którym siebie obronić nie potrafię? Mam poprowadzić innych do Ziemi obiecanej, kiedy sam dojść nie potrafię? Mam walczyć by on był doskonałym człowiekiem, kiedy sam o siebie walczyć za dobrze nie umiem?

Tak. Poprowadzisz. Uda wam się.
Nie znacie drogi, ale ona istnieje. Kiedyś odkrył ją Mojżesz i przeszedł nią razem z Izraelitami.
To droga przez pustynię. Długa i pełna niebezpieczeństw, ale to jedyna droga która zaprowadzi was do celu, do Ziemi Szczęścia, do wolności.
I pamiętaj, jest tylko jeden sposób, by tę pustynię pokonać – musicie iść razem. Jak Mojżesz z Izraelitami. Musicie razem walczyć. Jeśli się rozdzielicie, zginiecie.
Popatrz na Mojżesza:
"Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza."

Dobrze, pójdę. Spróbuję.
A ty…
"Chodź ze mną, by sens nadać życia krokom
Ze mną ku słońcu, może gdzieś nad przepaść ze mną
Po szczęście albo po szaleństwo w ciemność ze mną
Marsz długi jak mało, marsz niemal w nieskończoność
Za ręce by razem iść ku losowi nawet spłonąć
Chociaż na chwilę pomóż mi iść nie będzie lekko
Tą drogą cierni, może ku krawędzi chodź ze mną
Do obiecanej ziemi, wierzę że ten marsz coś zmieni"

Choć ze mną. Gdy będziesz walczyć, ja podniosę dla ciebie swoje ręce do nieba, jak Mojżesz. A ty je podtrzymasz, gdy zaczną opadać.
Ja cię poprowadzę, a ty nadasz sens moim krokom. Staniesz przy mnie, a ja będę dla ciebie.
Razem odnajdziemy Ziemię Obiecaną. Razem. Bo Mojżesz bez Izraelitów to tylko głupi staruch, Izraelici bez Mojżesza to tylko banda zbiegłych niewolników. Razem byli Narodem Wybranym.
Z nami jest podobnie.