niedziela, 5 lutego 2012

Najszczęśliwszy z ludzi

"Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? Czy nie pędzi on dni jak najemnik? Jak niewolnik, co wzdycha do cienia, jak robotnik, co czeka zapłaty. Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki. Położę się, mówiąc do siebie: Kiedyż zaświta i wstanę? Lecz noc wiecznością się staje i boleść mną targa do zmroku. Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei."

Prawda.
W każdym słowie, w każdym zdaniu prawda o nas.
I ja i ty o tym wiemy. I On, wszechmogący i dobry Bóg też to wie. Wie, że los człowieka to ból, łzy i pot ciężkiej pracy. Przecież to On właśnie kazał prorokowi napisać te słowa. Bóg wie jak cierpisz, co czujesz. Zna twoje serce lepiej niż ktokolwiek na świecie – jest przecież wszechmocnym Bogiem!

No właśnie – wszechmocnym, wszechmogącym… To przecież znaczy, że wszystko może! Wszystko! Przecież skoro doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak cierpisz, może ci pomóc! Może zrobić to, co zrobił w dzisiejszym fragmencie Ewangelii: "Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę, tak iż gorączka ją opuściła". A kobieta wstała, i zabrała się do roboty. To było takie proste: podszedł do cierpiącej, może nawet umierającej kobiety, wziął ją za rękę, podniósł… A ona poszła gotować obiad. Jakby nigdy nie chorowała. To było dla Niego takie proste… Jezus jej pomógł, a tobie? A nam? A my wciąż prosimy, i wciąż nic. Albo prawie nic. Bo nawet jak wysłucha, kiedy zdejmie z naszych pleców jeden krzyż, to na to miejsce pojawia się zaraz następny, albo nawet dwa… Dlaczego tak?
Ciekawe jak dalej potoczyły się losy teściowej Szymona. Chorowała jeszcze? Czy może już zawsze była zdrowa. Umarła? A może żyje gdzieś w Izraelu po dziś dzień! Nie, chyba umarła. I pewnie przedtem jeszcze dużo cierpiała. Bo tak to jest z tym naszym życiem – do bojowania podobny byt człowieka. A czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei… Umarła. Jak i każdy z nas w końcu umrze. Może to dlatego Bóg nie odpowiada na każde nasze stęknięcie w stronę nieba? Może to właśnie dlatego Bóg czasem wydaje się nieczuły na nasze ziemskie cierpienie? Bo nawet gdyby uczynił dla ciebie cud, dzisiaj usunął spod twoich nóg wszelkie kłody, wszystko poukładał, wyleczył z każdej choroby ciała – w sumie jaki by to miało sens? Boli cię noga? On uleczy… I co dalej. Zaboli druga. Albo dostaniesz rozwolnienia. Ile można tak się bawić? Jaki sens tego? Przecież i tak już niedługo nad każdym z nas zamkną wieko trumny, przysypią ziemią. Tak, a na koniec na grobie postawią krzyż – nieodłączny. Może zamiast bawić się w dawanie nam małego "szczęścia", takiego na 5 minut, Bóg chce dać nam szczęście prawdziwe? Może zamiast załamywać ręce nad każdym naszym westchnieniem czy stęknięciem, chce dla nas czegoś naprawdę pięknego?

Jak myślisz, czy Jezus był szczęśliwym człowiekiem? Bo przecież był (teologia mówi, że nadal jest) prawdziwym człowiekiem. Takim z krwi i kości, jak każdy z nas. Czy był szczęśliwy? Ja myślę, że tak. Nawet jestem tego pewien – to najszczęśliwszy z ludzi. Ten, którego z jednego miasta przeganiali jako sługę belzebuba, by w innym otoczyć nieprzebranym tłumem żebrzącym o litość i uzdrowienie – nie dając nawet chwili na posiłek. Ten, który zmęczony ciężką pracą i wędrówką nie miał nawet gdzie głowy skłonić by odpocząć. Ten, którego zdradzili i opuścili przyjaciele, gdy najbardziej ich potrzebował. Ten, który na koniec poczuł co to krzyż – nie jakiś metaforyczny, jak te nasze. Prawdziwy, drewniany, ciężki. Z żelaznymi gwoździami wbitymi w ciało. On był najszczęśliwszym z ludzi. I takiego prawdziwego szczęścia pragnie dla nas.
Jak ten dar przyjąć z Jego ręki? Jak się nauczyć być tak szczęśliwym? Tego ci nie powiem, to musicie załatwić między sobą. Mogę ci tylko troszkę podpowiedzieć – słowami dzisiejszej Ewangelii: "Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił."
Jezus, człowiek z krwi i kości, zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy, gdy wszyscy jeszcze spali, wstał i poszedł się modlić. Gdy jeszcze było ciemno, On już zatopił się w miłości Swego Ojca. A kiedy wzeszło słońce, kiedy ludzie otworzyli oczy, kiedy znów otoczył go jęczący i stękający tłum ludzi którzy chcieli by ich uzdrawiał – miał siłę i ochotę by z nimi być. Miał siłę, by zwyciężyć świat.

Otwórz Ewangelię, czytaj i módl się… Niech Prawdziwa Miłość cię wypełni – a znajdziesz prawdziwe szczęście.

PS:

A i za mnie się pomódl. Bym mógł, chciał i potrafił głosić Ewangelię. "Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!" – to z dzisiejszego drugiego czytania.