wtorek, 9 listopada 2010

Serdeczne pozdrowienia dla tych, którzy poświęcają nieco swego czasu na poczytanie tego, co czasem na tym blogu napiszę. Szczególnie pozdrawiam tych co "są na bieżąco" ;)

To miło usłyszeć, że to co tu piszę komuś czasem się przydaje.

niedziela, 7 listopada 2010

Strzeż mnie jak źrenicy oka

Ileż to trzeba mieć tupetu, ileż odwagi, by uczynić tak jak bohaterowie dzisiejszej Ewangelii. Ileż to pychy musi mieć w swym sercu stworzenie, by stanąć przed swoim Stwórcą i powiedzieć Mu "mylisz się, jesteś w błędzie, ja wiem lepiej". A tak przecież uczynili saduceusze. Stanęli przed Bogiem, by Mu wyjaśnić że nie ma racji. Że nie wie jak ten świat wygląda, jak działa.

Ale przecież nie oni tylko tak zrobili. Przecież i ty czynisz podobnie. I ty stajesz przed swym Stwórcą, by Mu powiedzieć że jest w błędzie. Że nie rozumie życia. Że ty wiesz lepiej. Bo na tym właśnie polega grzech, to jest jego istotą. I nie jest ważne, czy chodzi tu o teologiczne kwestie dotyczące zmartwychwstania, o przykazanie "nie kradnij", czy o to co kupujesz w sklepach "dla kolekcjonerów" i co z tym później robisz. Istotą grzechu jest stanięcie przed Bogiem by Mu powiedzieć że ty wiesz lepiej. Ileż to trzeba pychy, by tak zrobić. Ileż tupetu i bezczelności…

A może to nie w tym rzecz? Może to nie pycha przede wszystkim skłania nas do grzechu? Może to nie jest tak, że grzeszymy bo lubimy, bo chcemy? Bo przecież często nie chcemy. Bo przecież czasami nawet nam samym trudno wmówić sobie że tego właśnie pragnęliśmy. Bóg stworzył nas jako nakierowanych na dobro, na piękno, na Niego. I za tym właśnie tęskni nasze serce.

Czemu więc grzeszymy? Ze strachu.

To strach jest w stanie sprawić, że stworzenie stanie przed swym Stwórcą, by Mu powiedzieć że jest w błędzie. Okrutny, skręcający żołądek, ściskający serce strach. Strach przed śmiercią.

A śmierć ma kilka imion. To nie tylko ten moment, gdy ostatni raz nabierzesz powietrza do swoich płuc, gdy ostatni raz uderzy twoje serce, a ty zamkniesz swoje oczy i odejdziesz. Tej śmierci też się boimy, lecz nie aż tak bardzo. Bo ona jest taka… definitywna. Taka oczyszczająca. Niby potężna i okrutna, lecz często bywa wybawieniem od swojej młodszej siostry. To jej boimy się najbardziej. To śmierć mała, podzielona na raty. To śmierć która zabija, lecz nie zabiera z tego świata. To cierpienie. To ból. To krzyż.

To lęk przed cierpieniem, tą małą śmiercią na raty sprawia, że stworzenie potrafi sprzeciwić się swemu Stwórcy, powiedzieć Mu że się myli.
Bóg mówi "nie cudzołóż". A człowiek się boi. Boi się samotności, tego że nikogo nie będzie obok. Że będzie sam w tym zimnym świecie, że nie znajdzie nawet tej odrobiny ciepła, odrobiny bliskości drugiej osoby. Człowiek kona z przerażenia, więc gotów jest Bogu swemu powiedzieć "Nie! Nie chcę umierać! Nie będę sam! Mylisz się!"
Bóg mówi "nie kradnij". A przerażony człowiek pokazuje Bogu swoje puste kieszenie, woła "Nie! Ja nie chcę być głodny, nie chcę być śmieciem, ja nie chcę umierać!"
Bóg mówi "nie kłam" – a człowiek na to, że jak powie prawdę, to oni zrobią mu krzywdę, że czeka go cierpienie, to małe umieranie. To umieranie, które nie daje ucieczki od bólu, ta śmierć która trwa, nie kończy cierpienia.
Więc człowiek cudzołoży, więc kradnie, więc kłamie. Przerażony woła w stronę Nieba – ja nie chcę umierać! Chcę żyć! Od imprezy do imprezy, od kobiety do kobiety, od butelki do torebki … Ja chcę mieć coś z tego życia, a Ty mi tego nie dasz - woła rzucając się w ramiona śmierci.

Szuka życia, a rzuca się w objęcia śmierci. Ze strachu przed śmiercią – umiera, ucieka od Tego, który jest życiem samym…

Co zrobić? Jak przerwać ten przeklęty Dance Macabre? Nie bój się umrzeć aby naprawdę żyć. Chwyć za rękę Tego, który drogą śmierci już przeszedł. On umrzeć ci nie pozwoli. Nasz Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych!