wtorek, 21 września 2010

Zwyczajne marzenia

Miało być inaczej. Dobrze pamiętał jak miało być. Pamiętał o czym kiedyś marzył, jak chciał żyć. Chciał być dobrym człowiekiem. Chciał móc stawać z czystym sercem i czystymi rękami przed ołtarzem Pana, ze spokojem ducha i szczerym uśmiechem na twarzy. Chciał mieć grono zaufanych przyjaciół, z którymi o wszystkim można pogadać. Chciał mieć normalny, szczęśliwy dom. A w domu miała być kobieta którą będzie kochał całym sercem, a ona jego… Tak miało być. Miało.

Kiedyś tak bardzo chciał być dobrym człowiekiem. Miał plany i marzenia. Ale wszystko zaczęło się jakoś dziwnie układać. Kilka decyzji podjętych wbrew sobie, kilka niewłaściwych znajomości, kilka uśmiechów kiedy nie było z czego się śmiać, słowa zduszone w sobie, gdy trzeba było coś szczerze powiedzieć. Przegrana walka z samym sobą, zasady na chwilę schowane do szuflady… I stało się.

Dziś niby nie jest źle. Jest dom, zawsze pełen roześmianych towarzyszy. Jest stół, zawsze pełen dobrego wina i dobrego jedzenia. Są kobiety, są pieniądze. Są nawet pełne obawy i respektu spojrzenia ludzi, których mijał każdego dnia na ulicy. Niby czasem usłyszy pełne nienawiści i pogardy szepty za swoimi plecami, ale zawsze za plecami, i zawsze szepty. Nigdy w twarz i nigdy głośno, więc czym się tu przejmować? Jest dobrze, ale…
Ale czemu tak trudno wieczorem zasnąć? I czemu jeszcze trudniej rano otworzyć oczy i podnieść się z łóżka? Czemu ten niepokój w sercu? Dobrze wiedział czemu. Nie tego chciał.
Śmiał się głośno, dużo pił. Nie jedną kobietę gościł w swoim domu, wciąż bywał na przyjęciach. Wyglądał na szczęśliwego. Ale nie tego chciał, nie tak miało być. Pamiętał, nie potrafił zapomnieć jak miało być.

Mateusz był poborcą podatków. To znaczy był złodziejem. A do tego kolaborantem i zdrajcą narodu oraz wiary. To była dobra praca. Tego dnia też urzędował w swojej komorze celnej. Kiedy Jezus przechodził obok, nie mógł oderwać od Niego oczu. Kiedy spojrzał w oczy tego Człowieka, tak pełne blasku i szczere, kiedy usłyszał Jego swobodny i niewymuszony śmiech… Przecież on też kiedyś umiał tak się śmiać! Przecież jego spojrzenie też kiedyś było takie szczere, spokojne i jasne! Przecież ten Człowiek to jego marzenia! On miał w sobie to wszystko, o czym Mateusz śnił!
Stanął Człowiek-Marzenie przed Mateuszem, i powiedział krótko – chodź ze mną. I nie musiał powtarzać. Mateusz nie pozwolił, by Jezus powtarzał. Zerwał się i poszedł za swoimi marzeniami.

Chyba wszyscy gubią siebie, swoje marzenia i ideały. To znaczy, wszyscy są grzesznikami. Tylko że grzeszników są dwa rodzaje: jedni o marzeniach zapominają, a drudzy nie. Jedni mówią „dorosłem, zmądrzałem, moje marzenia to była tylko dziecinada, teraz jest tak jak trzeba”, a drudzy nie mówią nic. Może czasem bez przekonania przytakują tym pierwszym, ale nocami jakoś trudno im zasnąć. A rankiem jeszcze trudniej porzucić sny. Pierwsi zapominają, i żyją jak potrafią. Drudzy pamiętają, choć często nie sposób z zewnątrz odróżnić ich od tych pierwszych.
Nikt nie wiedział o tym że Mateusz pamiętał. Nikt się tego po Mateuszu nie spodziewał, nikt w niego nie wierzył. Nikt, prócz Boga. Jezus wiedział, więc przyszedł i dał szansę. A celnik, złodziej, zdrajca i pijak Mateusz tej szansy nie zmarnował.
"Każdemu zaś z nas została dana łaska według miary daru Chrystusowego. (...) aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa."

Kiedy Łaska została dana, nie wolno jej zmarnować.

niedziela, 19 września 2010

Połamany ludzik

Jestem już dorosły ojcze. Jestem dorosły. Sam sobie poradzę, okiełznam świat, sam będę swoim światłem! Dziękuję za to co mi pokazałeś kiedy byłem dzieckiem. Dziękuję za to że byłeś, za tamte dni. Ale teraz wszystko się zmieniło. Teraz wiem, rozumiem, potrafię. A ty już nic więcej nie możesz mi pokazać. Niczego więcej mnie nie nauczysz. Już cię nie potrzebuję. Jesteś, żyjesz… Lecz twoja rola w moim życiu już się chyba skończyła. Więc dla mnie już umarłeś. Dla mnie już nie istniejesz, zabiorę więc moją część spadku i pójdę swoją drogą. Wiem gdzie i jak mam pójść. Żegnaj…

I poszedł dorosły syn swoją drogą. Nie odwrócił się nawet, by ostatni raz spojrzeć w oczy swego ojca. Przecież nie był mu już do niczego potrzebny. Wystarczyło to co od niego otrzymał, ten przyjemny ciężar w kieszeni - z tym trzosem poradzi sobie w swoim nowym, dorosłym życiu.
Dobra zabawa, wino, kobiety – tak, to właśnie jest dorosłość! To właśnie jest życie! Na to właśnie czekał, jedna wielka impreza.

„…odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie. (…)Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca.”

Znasz tę historię. W Biblii tak pięknie się kończy: ojciec czeka ze łzami w oczach w progu domu. Przytula swego synka do serca, ubiera w piękne i czyste szaty, wyprawia ucztę… Synu, wszystko co moje to i twoje. Już zapomniałem że roztrwoniłeś to co ci dałem. Już zapomniałem co mi uczyniłeś. Zaczniemy od początku.

W Biblii tak się kończy ta opowieść. W sumie nie wiemy, co było dalej. Może syn się czegoś nauczył, może żyli szczęśliwie.

A może było inaczej.

Ojcze, pamiętasz jak powiedziałeś że wszystko co twoje to i moje? Że nie pamiętasz jak zawiodłem twoje zaufanie i roztrwoniłem swój majątek? Że zaczynamy od nowa? Więc daj mi tę część, która do mnie należy. Już jestem dorosły. Nauczyłeś mnie czegoś. Teraz już wiem, rozumiem. Teraz już cię nie potrzebuję. Jestem dorosły. Sam sobie poradzę, okiełznam świat, sam będę swoim światłem!
Wziął, poszedł. Tak, to jest właśnie dorosłość! To właśnie jest życie – wspaniała impreza! A gdy wszystko wydał… Ojciec stał ze łzami w oczach w drzwiach domu. Ubrał, nakarmił, przytulił synka do swej piersi. A gdy tylko wyschły łzy…
Ojcze, teraz już wiem, rozumiem. Już cię nie potrzebuję. Idę.
A gdy wszystko wydał, gdy kolejny raz się okazało że to koniec, że wylądował znowu pośród świń…

Ile razy można?

Może chłopak pamięta jeszcze drogę do domu, ale czy drzwi będą jeszcze otwarte? Czy ojciec dalej stoi na progu ze łzami w oczach? Syn niewiele się nauczył, a ojciec… Jak myślisz? Stoi dalej? Wystarczy jeszcze ojcu łez w oczach i monet w sakiewce by jeszcze raz spróbować?

PS:
http://www.youtube.com/watch?v=pkU_vrbGXSQ