środa, 29 września 2010

Moja pieśń

"Będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów,
pokłon Ci oddam w Twoim świętym przybytku"

Wobec aniołów, razem z nimi…
Z Michałem, Gabrielem, Rafałem, z tysiącami innych stanę
przed Tobą ja. Człowiek.

Tylko że oni są tak piękni. Są tak potężni. Tak zapatrzeni w Ciebie. Ich serca nie znają uczucia innego niż miłość do Ciebie.
Zawsze wierni, zawsze czyści. Nie widzący niczego prócz Ciebie. Nie pragnący niczego prócz Ciebie. Twoi do końca. Swymi anielskimi sercami całkowicie Tobie oddani.

W tłumie aniołów, pięknych i czystych aniołów, stanę ja, człowiek. Ze swym brudnym sercem, brudnym umysłem, z brudnymi łapami. Nieporadny i niezdarny, z twarzą płonącą ze wstydu.
Tak często Cię zdradzałem, ale będę śpiewał. Tak często o Tobie zapominałem, ale będę śpiewał. Będę śpiewał Ci psalm, choć tak słabo kochałem, choć nie umiałem być wierny.

I choć mój śpiew pośród anielskich głosów brzmieć będzie jak skrzypienie drzwi do obory, wiem, że mojej pieśni wysłuchasz. I choć miłość moja do Ciebie jest tylko żałosną karykaturą miłości anielskiej, przyjmiesz mnie. I choć wobec tłumu aniołów wyglądać będę jak brudna szmata, przytulisz mnie do Siebie.

Bo oni nie potrafią Cię nie kochać. Kiedy raz zaczęli, przestać nie mogą. Ich serca w miłości do Ciebie zamarły na wieki. A moje serce bije. I każde jego uderzenie jest inne, nowe. I miłość moja do Ciebie z każdą sekundą mego życia przemija. A ja w każdej sekundzie muszę walczyć by zmartwychwstała. By moje serce biło dla Ciebie, przy każdym jego uderzeniu wciąż od nowa muszę rozpoczynać walkę.

Rzecz tyle jest warta, ile wysiłku trzeba włożyć w to, by ją zdobyć. Ta miłość jest cenniejsza, która więcej kosztowała.

Dziękuję Ci że nie jestem aniołem. Że muszę walczyć o to, by Cię kochać.

wtorek, 28 września 2010

Zapłakał Hiob…

"Hiob otworzył usta i przeklinał swój dzień. Zabrał głos i tak mówił: Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, gdy powiedziano: Poczęty mężczyzna. Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać? Po cóż mnie przyjęły kolana a piersi podały mi pokarm? Teraz bym spał, wypoczywał…"

Czemu tak płaczesz Hiobie? Czemu nie chcesz już żyć? Tak mężnie znosiłeś cierpienie. Jeszcze wczoraj wołałeś "Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!", a dziś wołasz o śmierć? Co się stało Hiobie? Nie płacz, posłuchaj! Twój przyjaciel coś mówi. Choć straciłeś wszystko, choć choroba dotknęła twego ciała, on przyszedł by cię pocieszyć:

"Tyś przecież wielu pouczał, wzmacniałeś omdlałe ręce, twe słowa krzepiły słabych. Gdy teraz przyszło na ciebie, tyś słaby, strwożony, gdy ciebie to dotknęło. Czy bogobojność już nie jest twą ufnością, a nadzieją – doskonałość dróg twoich? Przypomnij, czy zginął ktoś prawy?"

Trudno się dziwić rozpaczy Hioba. Znamy jego historię. Płakał, bo choć dobrym był człowiekiem, to tylko człowiekiem. Choć serce jego Bogu było wierne, to jednak z bólu bić już prawie przestawało. Bo to było ludzkie serce. A ludzkie serca mogą być piękne, lecz są też słabe i delikatne. Choć potrafią bić jak szalone, tak łatwo gubią rytm. A wtedy poddają się, zatrzymują zrezygnowane i bezradne.

Chyba że obok jest inne serce, bijące dalej równym rytmem. Na tyle blisko, by usłyszeć jego melodię. Na tyle blisko, by się w nią wsłuchać i zacząć jej wtórować. Duet dwóch serc trudno jest przerwać.

Dlatego Bóg daje przyjaciół.