wtorek, 28 września 2010

Zapłakał Hiob…

"Hiob otworzył usta i przeklinał swój dzień. Zabrał głos i tak mówił: Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, gdy powiedziano: Poczęty mężczyzna. Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać? Po cóż mnie przyjęły kolana a piersi podały mi pokarm? Teraz bym spał, wypoczywał…"

Czemu tak płaczesz Hiobie? Czemu nie chcesz już żyć? Tak mężnie znosiłeś cierpienie. Jeszcze wczoraj wołałeś "Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!", a dziś wołasz o śmierć? Co się stało Hiobie? Nie płacz, posłuchaj! Twój przyjaciel coś mówi. Choć straciłeś wszystko, choć choroba dotknęła twego ciała, on przyszedł by cię pocieszyć:

"Tyś przecież wielu pouczał, wzmacniałeś omdlałe ręce, twe słowa krzepiły słabych. Gdy teraz przyszło na ciebie, tyś słaby, strwożony, gdy ciebie to dotknęło. Czy bogobojność już nie jest twą ufnością, a nadzieją – doskonałość dróg twoich? Przypomnij, czy zginął ktoś prawy?"

Trudno się dziwić rozpaczy Hioba. Znamy jego historię. Płakał, bo choć dobrym był człowiekiem, to tylko człowiekiem. Choć serce jego Bogu było wierne, to jednak z bólu bić już prawie przestawało. Bo to było ludzkie serce. A ludzkie serca mogą być piękne, lecz są też słabe i delikatne. Choć potrafią bić jak szalone, tak łatwo gubią rytm. A wtedy poddają się, zatrzymują zrezygnowane i bezradne.

Chyba że obok jest inne serce, bijące dalej równym rytmem. Na tyle blisko, by usłyszeć jego melodię. Na tyle blisko, by się w nią wsłuchać i zacząć jej wtórować. Duet dwóch serc trudno jest przerwać.

Dlatego Bóg daje przyjaciół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz