niedziela, 9 stycznia 2011

Wiecie, co się działo w całej Judei

"Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan." Wiecie, że ten wielki prorok, ten "największy spośród zrodzonych z niewiasty", pociągnął tłumy. Gromadzili się wokół niego, zasłuchani w pełne pasji wołanie – nawracajcie się, On jest blisko! Tłumy słuchały wołania proroka na pustyni. Tłumy za prorokiem poszły nad rzekę, by się nawracać. Tłumy zanurzały się w wodach Jordanu, w stronę nieba wykrzykując prośby o przebaczenie. Naiwnie, jak małe dzieci, wierzyli że ta woda zdoła ich obmyć, oczyści ich serca i ożywi dusze.

Jak dzieci, naiwnie wierzyli w moc zwykłej wody… Ale tego przecież właśnie pragnęli – stać się jak dzieci. Słowa grzmiące na pustyni coś w tych ludziach obudziły, jakieś wspomnienia prawie już zapomniane. Przypomnieli sobie wtedy, na pustyni, że można żyć pięknie. Że można mieć czyste i wierne serce. Że czystym spojrzeniem można spoglądać z nadzieją na świat. Że można być dobrym, pięknym człowiekiem…

Przecież był taki czas, prawda? Kiedyś, może wcale nie aż tak dawno… Było przecież kiedyś tak, że każdy grzech bardzo bolał, prawda? Że każdy grzech budził wstyd, odrazę. Było kiedyś tak, że nawet "brzydkie słowa" wypowiadałeś szeptem, żeby lepiej nikt nie usłyszał. A potem jakoś tak się ułożyło… Potem się okazało, że można inaczej, że można się jakoś przyzwyczaić. Nauczyłeś się, że nie trzeba żyć pięknie, że wystarczy ci żyć łatwo…
Ale może zostało gdzieś w zakątku serca trochę ukrytej dobrze tęsknoty. Niektórym ludziom trochę zostaje, gdzieś w zakamarku duszy… Tamtym ludziom z dzisiejszej Ewangelii zostało, a słowa z pustyni te iskierki tęsknoty rozdmuchały jak żar w dogasającym ognisku. I zapłonęły serca wstydem za to co dokonane, żalem za tym co utracone, za czystym sercem, ufnym spojrzeniem i szczerym uśmiechem na twarzy. Pobiegli więc za prorokiem, w rzece szukając oczyszczenia serc, ugaszenia wstydu i żalu.

A Jezus? Poszedł do swoich. Poszedł do tych, których serca płonęły, którzy marzyli, pragnęli… Poszedł do tych, którzy czekali aż ich ktoś pokocha, którzy sami chcieli nareszcie zacząć kochać. Którzy chcieli walczyć o miłość. A chociaż woda Jordanu gęsta była od grzechu, choć cuchnęła ludzką słabością, choć smród zdrady, kłamstwa, egoizmu i nieczystości unosił się aż pod niebo – nie wahał się stanąć pośród nas. Choć nam samym robi się od tego wszystkiego niedobrze, On się nas nie brzydzi. Choć ja sam czasami nie mogę na siebie patrzeć , On stoi obok – jak prawdziwy przyjaciel.

Stoimy po pierś w gnojówce moich grzechów- ja i On, a nad nami otwiera się Niebo.

I tak zaczyna się Ewangelia, moja wędrówka z Przyjacielem i Mistrzem.

Jeśli i ty masz taką iskierkę w sercu, takie marzenie o pięknym człowieczeństwie i prawdziwej miłości – idź nad Jordan, ten duchowy oczywiście. Bóg już tam poszedł. Spotkasz Go tam, gdzie grzesznicy przypominają sobie o swoich marzeniach, gdzie płaczą z żalu i tęsknoty. Tam otwiera się Niebo.