"Gdy Adam zjadł owoc z drzewa zakazanego, Pan Bóg zawołał na niego i zapytał go: Gdzie jesteś? On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się."
I tak sobie rozmawiali – Adam i Bóg. Bóg pełen miłości, i człowiek z twarzą płonącą wstydem.
Człowiek nagi i brzydki, przynajmniej we własnej ocenie. Skażony grzechem i zbuntowany. Człowiek, który wybrał zło, bo tak chciał… A jednak wołał do Boga z krzaków, choć ze wstydu twarzy pokazać nie chciał. Jednak spoglądał na Boga zza zasłony liści, nie uciekł, choć podejść nie potrafił. Wewnętrznie rozdarty już do końca swoich chwil.
Adam umarł, lecz to rozdarcie pozostawił w spadku swym potomkom. Ten wewnętrzny konflikt, który z boskiego daru wolności czyni przekleństwo. To rozpaczliwe miotanie się ludzkiego serca między fascynacją złem a uwielbieniem i podziwem dla dobra.
Pożądam dobra a wybieram zło. Urzeka mnie grzech, a walczę o świętość. Chcę i nie chcę. Pragnę i nienawidzę…
Może i brzmi to nieco patetycznie, jakoś tak jak z greckiej tragedii, ale chyba wiesz o co mi chodzi. Bo jest to udziałem chyba każdego człowieka, może za wyjątkiem tych co własne sumienie zabili i pochowali. No i za wyjątkiem jej, Niepokalanie Poczętej. Ona tego strasznego rozdarcia serca nie doświadczyła. Jej grzech nie uwiódł, nie pociągnął swym urokiem, by potem porzucić nagą w krzakach. Ona była szczęśliwa, pełna łaski…
A my… My musimy walczyć.