czwartek, 8 grudnia 2011

Niepokalanie poczęta

"Gdy Adam zjadł owoc z drzewa zakazanego, Pan Bóg zawołał na niego i zapytał go: Gdzie jesteś? On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się."

I tak sobie rozmawiali – Adam i Bóg. Bóg pełen miłości, i człowiek z twarzą płonącą wstydem.
Człowiek nagi i brzydki, przynajmniej we własnej ocenie. Skażony grzechem i zbuntowany. Człowiek, który wybrał zło, bo tak chciał… A jednak wołał do Boga z krzaków, choć ze wstydu twarzy pokazać nie chciał. Jednak spoglądał na Boga zza zasłony liści, nie uciekł, choć podejść nie potrafił. Wewnętrznie rozdarty już do końca swoich chwil.

Adam umarł, lecz to rozdarcie pozostawił w spadku swym potomkom. Ten wewnętrzny konflikt, który z boskiego daru wolności czyni przekleństwo. To rozpaczliwe miotanie się ludzkiego serca między fascynacją złem a uwielbieniem i podziwem dla dobra.

Pożądam dobra a wybieram zło. Urzeka mnie grzech, a walczę o świętość. Chcę i nie chcę. Pragnę i nienawidzę…

Może i brzmi to nieco patetycznie, jakoś tak jak z greckiej tragedii, ale chyba wiesz o co mi chodzi. Bo jest to udziałem chyba każdego człowieka, może za wyjątkiem tych co własne sumienie zabili i pochowali. No i za wyjątkiem jej, Niepokalanie Poczętej. Ona tego strasznego rozdarcia serca nie doświadczyła. Jej grzech nie uwiódł, nie pociągnął swym urokiem, by potem porzucić nagą w krzakach. Ona była szczęśliwa, pełna łaski…

A my… My musimy walczyć.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Odpuszczają ci się twoje grzechy. Idź wyprostowany…

Tyle jest piękna wokół. Tyle dróg, którymi mógłbym pójść. Tyle miejsc, które mógłbym odwiedzić. Tyle wspaniałych rzeczy, które mógłbym zrobić. Mógłbym, tylko że… Nie mogę.

Mógłbym żyć inaczej. Mógłbym być wspaniałym, dobrym człowiekiem. Mógłbym zdobywać szczyty. Mógłbym wyjść z tego bagna, z tej szarej beznadziei… Wiem, że bym mógł. Tylko że jakoś nie mogę.

Jakoś nie mogę, choć może bym i chciał. Albo może i nie chcę, sam już nie wiem… Czasem myślę że chcę. Czasem nawet próbuję – podnoszę się z tego marazmu, z tego czegoś co otula mnie zewsząd jak jakaś szara maź, jak jakaś wilgotna i ciemna chmura beznadziejności i bezsensu. Ale zaraz się okazuje że jednak nie mogę. Bo to jest wszędzie wokół mnie. I we mnie. I nie mogę się z tego wyrwać, wyplątać, ta szarość lepi się do mnie i przenika mnie.

Tak działa grzech. Bo grzech to śmierć. To serce które bije, ale tak jakby biło w pustce, tłocząc tętnicami ciała strumienie bezsensu. To płuca, które wciąż czerpią powietrze – lecz jakby tylko dla świętego spokoju, z przyzwyczajenia. To nogi, które może by gdzieś poniosły, tylko że nie mają gdzie i po co. Grzech to żywa śmierć, paraliż.

"Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę rzekł: Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy. […]natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga."

Tyle jest piękna wokół, tyle dróg, tyle wspaniałych rzeczy. Możesz żyć inaczej. Możesz być wspaniałym człowiekiem i zdobywać szczyty. Lecz nie z pękniętym sercem. Nie wtedy, gdy grzech cię zabija. Stań przed swoim Panem, przed Uzdrowicielem. A jeśli nie możesz, jeśli nie masz sił, jeśli dotknął cię ten duchowy paraliż? Ten człowiek z Ewangelii miał szczęście, że miał tak wspaniałych przyjaciół… Ale i tobie Bóg takich daje, tylko miej w sobie mądrość by ich dostrzec.