poniedziałek, 3 października 2011

Jonasz

    "Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: Wstań, idź…"
Jonasz – człowiek jak człowiek. Jak każdy z nas. Pewnego dnia po prostu przyszedł na świat, i życie które od Boga otrzymał chciał jakoś przeżyć. Najlepiej przyjemnie i miło, a jak się nie da w ten sposób, to przynajmniej niech będzie spokojnie. Niech będzie cicho, bezpiecznie, zwyczajnie, jeśli nie może być pięknie i radośnie.
Jonasz chciał zwyczajnie żyć, a tu Bóg do niego mówi. I każe gdzieś iść, o coś walczyć, narażać się, męczyć… Do Niniwy, wielkiego miasta? Po co? Chyba jedynie w tym celu, by zginąć. A przynajmniej zostać wyśmianym i przepędzonym.
Bał się. Bał się pogardy, śmiechu, bólu i śmierci. Ale chyba jeszcze bardziej bał się tego, że mu się nie uda, że zawiedzie. Że całe wielkie miasto Niniwa zobaczy jaki jest mały i kiepski. Że Bóg popatrzy na niego i zobaczy całą tę małą i kiepską prawdę o nim. A potem powie, że to była pomyłka by takiemu Jonaszowi dawać takie zadanie…

Wstał więc Jonasz i poszedł. Właściwie to uciekł. Bo tak było łatwiej, bezpieczniej. Bo pomyślał, że można uciec przed Bogiem, przed zadaniem, przed odpowiedzialnością i wstydem porażki. Pomyślał że uda mu się uciec przed życiem, gdy wsiądzie na okręt i popłynie nim gdzieś daleko, daleko… Lecz przed życiem uciec nie można. "Pan zesłał na morze gwałtowny wiatr, i powstała wielka burza na morzu, tak że okrętowi groziło rozbicie." Przerazili się żeglarze, przeraził się Jonasz.

Burza szalała, ludzkie serca przepełniała trwoga przed śmiercią, ładunek okrętu pochłonęły fale – a Jonasz patrzył. I wiedział czemu tak jest. To była jego wina. Miał zadanie lecz uciekł. Szukał spokoju, lecz znalazł burzę. Uciekał przed odpowiedzialnością, a skrzywdził niewinnych ludzi. Uciekał przed Bogiem życia, więc znalazł śmierć. Przyjęła go, obejmując zimnymi falami morskiej otchłani w którą go rzucono.

    Później była wielka ryba, to znaczy kolejna szansa. Jonasz ją wykorzystał, spełnił swoje zadanie a jednocześnie odnalazł to czego szukał – pokój serca i szczęście. Odnalazł szczęście w Bogu, od którego uciekał, w zadaniu którego tak bardzo się bał. Nie w czarnych odmętach morza, w które się rzucił…

    To ładna opowieść. I bardzo prawdziwa, choć to chyba tylko baśń lub legenda. Prawdziwa, bo sprawdza się w naszym życiu. Gdy uciekasz od Boga, od życia – znajdujesz śmierć. Znajdujesz ją dla siebie i sprowadzasz na innych.

    A kiedy Bóg daje szansę, wyciąga z mrocznej głębi, nie skacz tam znowu. Tych wielkich ryb nie ma tak wiele…