czwartek, 16 grudnia 2010

Pan mówi…

Nie lękaj się, bo już się nie zawstydzisz, nie wstydź się, bo już nie doznasz pohańbienia. Raczej zapomnisz o wstydzie twej młodości.
Zaiste, jak niewiastę porzuconą i zgnębioną na duchu, wezwał cię Pan. I jakby do porzuconej żony młodości mówi twój Bóg:
Na krótką chwilę porzuciłem ciebie, ale z ogromną miłością cię przygarnę.
W przystępie gniewu ukryłem przed tobą na krótko swe oblicze, ale w miłości wieczystej nad tobą się ulitowałem, mówi Pan, twój Odkupiciel.
Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie...

Czy rzeczywiście tak, Panie? Dotrzymasz słowa? Wypełnisz obietnicę?
Przyjdziesz do mnie, weźmiesz mnie, przytulisz do swego serca?
Zapomnisz o moich grzechach, o mojej niewierności? Gdy spojrzę Ci w oczy, czy naprawdę nie zobaczę w nich wyrzutu, odrazy, obrzydzenia do mnie? Tylko miłość?
Czy zobaczę w Twoich oczach miłość do mnie, Panie? Mimo tego wszystkiego…? Czy wolno mi mieć nadzieję? Naprawdę o mnie to proroctwo?
Naprawdę. Bóg dotrzymuje słowa. Wypełnia obietnice. Bóg nie kłamie.

Otrzymałeś proroctwo. Usłyszałeś Słowo Boga.
I co teraz? Co zrobisz z tym Słowem?

"I cały lud, który Go słuchał, nawet celnicy przyznawali słuszność Bogu, przyjmując chrzest Janowy. Faryzeusze zaś i uczeni w Prawie udaremnili zamiar Boży względem siebie, nie przyjmując chrztu od niego."

Ludzie różnie wybierają, różnie decydują…
Otrzymałeś proroctwo.
I co teraz? Co ty zrobisz z tym Słowem?

środa, 1 grudnia 2010

Już trzy dni trwają przy Mnie

Kolejny adwentowy dzień. Kolejny dzień wpatrywania się w niebo, wyglądania czy Oblubieniec nadchodzi.
To wyjątkowy czas. Jakoś chce się podjąć pracę nad sobą, chce się coś w sobie zmieniać. Kolejny raz adwent. Kolejna raz nadzieja, że tym razem coś się uda… Bo przecież jest o co walczyć. I wydaje się, że jest sens w tym, by taką walkę podejmować. Przecież innym się udało. Przecież Jezus im pobłogosławił.

"Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając z sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela."

Niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą… Może i mnie pobłogosławi? Może nareszcie coś we mnie uda się zmienić?
Tylko że tyle razy z podobną nadzieją zaczynałem. I tyle razy brakowało sił, by dzieła dokończyć. Bo walka ze sobą, z własną słabością jest chyba najtrudniejsza. Zwyciężyć siebie samego… to jakby próbować spojrzeć na tył własnej głowy, jakby próbować podskoczyć wyżej własnego pępka. To tak, jakby wąż próbować siebie samego połknąć, poczynając od końca swego ogona.
Sam siebie nie pokonam.

Muszę jednak walczyć, choć wiem że mam za mało sił. Bo ile włożę w tę walkę, tyle będzie pobłogosławione. Jeśli włożę całego siebie, to – choć to niewiele – On pobłogosławi i uczyni cud. Bo to dobry Pan, z sercem pełnym litości.

"Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: Żal Mi tego tłumu! Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze. Na to rzekli Mu uczniowie: Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba żeby nakarmić takie mnóstwo? Jezus zapytał ich: Ile macie chlebów? Odpowiedzieli: Siedem i parę rybek. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął siedem chlebów i ryby, i odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych koszów."

Włożę w ten adwent te swoje kilka chlebów i rybek, tę odrobinę na którą mnie stać. A On to rozmnoży, jeśli będę przy Nim trwał. Jeśli dam wszystko co mam, On uczyni z tym cud. I wystarczy. Wystarczy nam Jego łaski!

niedziela, 28 listopada 2010

Marana tha

Pamiętam jak którejś nocy spojrzałem w niebo. To była ciepła, letnia noc w górach.
Wiele razy w swoim życiu spoglądałem w nocne niebo. W tę czarną otchłań, usianą bezlikiem jasnych drobinek ognia… Wiele razy spoglądałem na nocne niebo nad Szczecinem. I choć znałem już dobrze ten widok, to wciąż podziwiałem jego piękno. Ale…
Tamtej nocy było tak, jakbym zobaczył je pierwszy raz w życiu. Niby to samo, a jednak zupełnie inne. Stałem sobie pewnej letniej nocy w górach, nad moją głową otchłań wypełniona ogniem, na twarzy delikatny podmuch ciepłego wiatru, w uszach cichy szum lasu… Piękne wspomnienie.

Mam więcej takich pięknych wspomnień: wieczorny spacer plażą, gdy morze płonie czerwienią zachodzącego słońca; później kąpiel, gdy pada deszcz a morze wydaje się cieplejsze niż powietrze i nie chce się wychodzić z wody. Pamiętam piękne miejsca, które widziałem. Pamiętam wspaniałych ludzi, których spotkałem.
Mam wiele pięknych wspomnień, i świadomość że mógłbym mieć ich jeszcze więcej. Bo to piękny świat, co by nie mówić. Jest piękny, a ja go tam mało jeszcze poznałem.

Oto rozpoczynamy Adwent. Czas radosnego oczekiwania. Otwieram więc tę wyjątkową, adwentową Księgę. Księgę Apokalipsy. Otwieram by przeczytać, na co mam czekać z taką radością, czego z takim zapałem wypatrywać, o co się modlić… I czytam. Morze stanie się krwią. Gwiazdy zgasną. Słońce i księżyc runą, mówi Pan. Lasy spłoną. Niebo znad naszych głów zostanie zwinięte. Ziemia pod naszymi stopami zostanie zniszczona, mówi Pan. Czekajcie z nadzieją. Czekajcie z radością, mówi Pan.

To jest ten nasz Adwent, nasze radosne oczekiwanie? Na co mam czekać? Aż niebo, jedno z moich pięknych wspomnień, zostanie zwinięte jak stary dywan i rzucone w kąt? Aż morze, las, cała ziemia, zostaną zabrane spod moich stóp i ciśnięte w niebyt? Mam czekać z radością, by to wszystko co znam, co kocham, moje wspomnienia i moje niespełnione marzenia zostały rozdarte na strzępy i zmienione w nicość? Na to mam czekać z radością?

"Rozumiejcie chwilę obecną: teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas, niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła, a przybliżył się dzień."

Nadchodzi godzina przebudzenia ze snu.
To piękny sen. Jest w nim pełne gwiazd niebo. Jest ciepła, letnia noc. Jest spacer po plaży i zachód słońca. Są w tym śnie piękne miejsca i wspaniali ludzie.
Ale czas się już obudzić. Bo rzeczywistość jest o niebo piękniejsza, o całe Niebo!

I chociaż pokochałem to wszystko, co mnie teraz otacza, bo jest dziełem Bożych dłoni, chcę się obudzić. Chcę zobaczyć Pełnię, nie tylko odbicie. Chcę prawdziwego życia, nie tylko snu. Choćby nawet był piękny.

Noc się posunęła, przybliża się dzień! Marana tha!

wtorek, 9 listopada 2010

Serdeczne pozdrowienia dla tych, którzy poświęcają nieco swego czasu na poczytanie tego, co czasem na tym blogu napiszę. Szczególnie pozdrawiam tych co "są na bieżąco" ;)

To miło usłyszeć, że to co tu piszę komuś czasem się przydaje.

niedziela, 7 listopada 2010

Strzeż mnie jak źrenicy oka

Ileż to trzeba mieć tupetu, ileż odwagi, by uczynić tak jak bohaterowie dzisiejszej Ewangelii. Ileż to pychy musi mieć w swym sercu stworzenie, by stanąć przed swoim Stwórcą i powiedzieć Mu "mylisz się, jesteś w błędzie, ja wiem lepiej". A tak przecież uczynili saduceusze. Stanęli przed Bogiem, by Mu wyjaśnić że nie ma racji. Że nie wie jak ten świat wygląda, jak działa.

Ale przecież nie oni tylko tak zrobili. Przecież i ty czynisz podobnie. I ty stajesz przed swym Stwórcą, by Mu powiedzieć że jest w błędzie. Że nie rozumie życia. Że ty wiesz lepiej. Bo na tym właśnie polega grzech, to jest jego istotą. I nie jest ważne, czy chodzi tu o teologiczne kwestie dotyczące zmartwychwstania, o przykazanie "nie kradnij", czy o to co kupujesz w sklepach "dla kolekcjonerów" i co z tym później robisz. Istotą grzechu jest stanięcie przed Bogiem by Mu powiedzieć że ty wiesz lepiej. Ileż to trzeba pychy, by tak zrobić. Ileż tupetu i bezczelności…

A może to nie w tym rzecz? Może to nie pycha przede wszystkim skłania nas do grzechu? Może to nie jest tak, że grzeszymy bo lubimy, bo chcemy? Bo przecież często nie chcemy. Bo przecież czasami nawet nam samym trudno wmówić sobie że tego właśnie pragnęliśmy. Bóg stworzył nas jako nakierowanych na dobro, na piękno, na Niego. I za tym właśnie tęskni nasze serce.

Czemu więc grzeszymy? Ze strachu.

To strach jest w stanie sprawić, że stworzenie stanie przed swym Stwórcą, by Mu powiedzieć że jest w błędzie. Okrutny, skręcający żołądek, ściskający serce strach. Strach przed śmiercią.

A śmierć ma kilka imion. To nie tylko ten moment, gdy ostatni raz nabierzesz powietrza do swoich płuc, gdy ostatni raz uderzy twoje serce, a ty zamkniesz swoje oczy i odejdziesz. Tej śmierci też się boimy, lecz nie aż tak bardzo. Bo ona jest taka… definitywna. Taka oczyszczająca. Niby potężna i okrutna, lecz często bywa wybawieniem od swojej młodszej siostry. To jej boimy się najbardziej. To śmierć mała, podzielona na raty. To śmierć która zabija, lecz nie zabiera z tego świata. To cierpienie. To ból. To krzyż.

To lęk przed cierpieniem, tą małą śmiercią na raty sprawia, że stworzenie potrafi sprzeciwić się swemu Stwórcy, powiedzieć Mu że się myli.
Bóg mówi "nie cudzołóż". A człowiek się boi. Boi się samotności, tego że nikogo nie będzie obok. Że będzie sam w tym zimnym świecie, że nie znajdzie nawet tej odrobiny ciepła, odrobiny bliskości drugiej osoby. Człowiek kona z przerażenia, więc gotów jest Bogu swemu powiedzieć "Nie! Nie chcę umierać! Nie będę sam! Mylisz się!"
Bóg mówi "nie kradnij". A przerażony człowiek pokazuje Bogu swoje puste kieszenie, woła "Nie! Ja nie chcę być głodny, nie chcę być śmieciem, ja nie chcę umierać!"
Bóg mówi "nie kłam" – a człowiek na to, że jak powie prawdę, to oni zrobią mu krzywdę, że czeka go cierpienie, to małe umieranie. To umieranie, które nie daje ucieczki od bólu, ta śmierć która trwa, nie kończy cierpienia.
Więc człowiek cudzołoży, więc kradnie, więc kłamie. Przerażony woła w stronę Nieba – ja nie chcę umierać! Chcę żyć! Od imprezy do imprezy, od kobiety do kobiety, od butelki do torebki … Ja chcę mieć coś z tego życia, a Ty mi tego nie dasz - woła rzucając się w ramiona śmierci.

Szuka życia, a rzuca się w objęcia śmierci. Ze strachu przed śmiercią – umiera, ucieka od Tego, który jest życiem samym…

Co zrobić? Jak przerwać ten przeklęty Dance Macabre? Nie bój się umrzeć aby naprawdę żyć. Chwyć za rękę Tego, który drogą śmierci już przeszedł. On umrzeć ci nie pozwoli. Nasz Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych!

poniedziałek, 1 listopada 2010

Carpe diem

Czym człowiek starszy, tym mądrzejszy. Uczymy się, a jest czego. Tyleż tej mądrości wokół nas. Tylu ludzi częstuje nas swymi złotymi myślami. Mówią - "Nikt nie jest święty". Taka ludowa mądrość, mądrość pokoleń. A my powtarzamy za nimi. Powtarzamy chętnie, bo wielu tak mówi. Powtarzamy chętnie, bo wygodnie to powtarzać. I dodajemy od siebie że "życie to nie bajka". I się żyje. Jakoś.

Uczymy się życia. Że jest szare i smutne. Że nie można od życia i od siebie zbyt wiele wymagać. Że to normalne, że jest jakieś takie trochę nieudane, trochę rozczarowujące. Ale skoro nikt nie jest święty, skoro życie to nie bajka… Nie ma co marzyć, nie ma co się spinać. Świętość zostawmy tym kolorowym postaciom z księżowskich obrazków. Oni byli inni niż my. Chyba z innej gliny ulepieni. I chyba po innej ziemi chodzili, bo ta po której my stąpamy jest szara. I bardzo brudzi. Brudne serce, brudne dłonie, brudne stopy. I tak ma być. Trzeba znać swoje miejsce w porządku świata i nie chcieć zbyt wiele.

Wierzysz w te ludowe mądrości?

Bo ja nie wierzę. Ja wierzę, że święci istnieją. Że są ich nieprzeliczone tłumy. Ja wierzę, że Bóg ulepił ich z tej samej gliny co mnie. I wiem że po tej samej ziemi co ja chodzili. Tak samo brudziła ich stopy, jak brudzi moje. Ich życie to też nie była opowieść przez Andersena wydumana przed kominkiem.

Wierzę za to w Słowo Boga. "Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy." Jestem dzieckiem Wszechmocnego! Jestem Księciem Nieba! I wiem, że mogę być święty. Muszę być święty. Inaczej nie wypada. To żałosne, gdy książę przyjmuje los świniopasa. To żałosne, gdy dziedzic Królestwa uwierzy w to, że jego losem jest gnój i obora. W moich żyłach płynie Krew Boga! I jeśli mam wierzyć w ludowe mądrości i porzekadła, to chyba tylko w to – raz się żyje. Nie zmarnuję więc żadnej chwili swego życia. Chcę żyć jego pełnią, chcę żyć jak Książę Nieba, dziedzic Królestwa, dziecko Wszechmocnego. I wiem, że mogę. Bo na stole przede mną Kielich pełen Krwi co wybiela szatę mego serca. I Chleb, co daje mi siłę. I Słowo, które jest jak lampa u mych stóp.

Życie jest za krótkie, by cieszyć się tandetą. On pokaże mi pełnię życia. "Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty."

A ty? Dziecko Boga, przyzwyczaiłeś się do losu świniopasa? Pogodziłeś się z tym, że twoje miejsce na gnoju, w obórce? Dziecko Boga, nie słuchaj idiotów!

piątek, 29 października 2010

Abyście byli czyści i bez zarzutu

"Abyście byli czyści i bez zarzutu na dzień Chrystusa, napełnieni plonem sprawiedliwości" woła poprzez przepaść wieków św. Paweł.

A ludzie słuchają. Wielu słucha. Bo tak naprawdę wielu pragnie doskonałości. Ludzie pragną być czyści, chcą być bez zarzutu, chcą lśnić jak perły, jak diamenty. Bo to takie szlachetne i właściwe. Takie… ładne. A nawet piękne. Ludzie pragną piękna.

Abyście byli czyści i bez zarzutu… A któż pilniej starał się realizować te słowa, niż faryzeusze? Ci, którzy znali każdy, nawet najdrobniejszy, przepis Prawa Mojżeszowego. Godziny całe spędzali w Świątyni, Słowa Pisma przywiązywali sobie do ręki i do czoła skórzanym rzemieniem. Ci, którzy niczego nieczystego nie ważyli się tknąć. Czyści i bez zarzutu… Lecz czy to nie oni właśnie tyle gorzkich słów z Ust Boga usłyszeli? Czy to nie o nich Pan powiedział "groby pobielane, pełne zgnilizny"? Czy nie oni - rękami pogan, by własne zachować czystymi – przybili Boga, jak przestępcę, do Drzewa Hańby? Oni, czyści i bez zarzutu. Doskonali.

Dlaczego tak się stało? Bo chcieli być piękni, lecz piękna nie rozumieli.
Ciężko pracowali by tę piękność osiągnąć. Walczyli ze swoimi słabościami. Walczyli o formalną czystość. Walczyli o pobożność. Walczyli o siebie.
Lecz tylko dla siebie. Nie dla Niego.
Silikonowa piękność człowieka bez miłości… Pusta i pozbawiona celu.

Ludzie pragną być piękni. Chcą być czyści i bez zarzutu, bo to ładne. I są gotowi z zaciśniętymi zębami o to walczyć, cierpieć, płacić wielką cenę by to osiągnąć.
Faryzeusze powtarzający sobie każdego ranka wszystkie przepisy obrzędowego prawa, by żadnego nie przekroczyć.
Kobiety ciułające każdy grosz na kolejną operację plastyczną, z kilogramami silikonu pod skórą.
Oni niczego nie rozumieją. Nie rozumieją że walka o siebie dla siebie nie ma sensu. Że walczyć o siebie jest sens tylko wtedy, gdy tego siebie chcesz i masz komu ofiarować. Że jeśli nie umiesz kochać, choćbyś był najdoskonalszy, niczego nie zyskasz.

Tak więc walcz o doskonałość, abyś był czysty i bez zarzutu. Lecz nie rób tego dla siebie. Bo to silikonowa wiara, silikonowa moralność. To jak budowanie domu, w którym nikt nie ma zamieszkać – choć piękny, to pusty, zimny i pozbawiony celu. I szybko się rozpadnie. Nie buduj dla siebie. Bo życie przed lustrem, nawet jeśli znajdziesz tam piękne odbicie, to jednak dalej samotność i pustka.

poniedziałek, 25 października 2010

Mimo wszystko

"Ludzie są często głupi, nielogiczni, dbają tylko o własny interes;
Przebaczaj im, mimo wszystko

Jeśli jesteś życzliwy, ludzie oskarżą cię o egoizm i niskie pobudki;
Pozostań życzliwy, mimo wszystko.

Jeśli osiągniesz w życiu sukces, znajdziesz wielu fałszywych przyjaciół i wielu prawdziwych wrogów;
Staraj się osiągnąć sukces, mimo wszystko.

Jeśli jesteś szczery i otwarty, ludzie wykorzystają to przeciw tobie;
Bądź szczery i otwarty, mimo wszystko.

W jedną noc ktoś może zniszczyć to, co budowałeś przez lata;
Buduj, mimo wszystko.

O dobru które dziś czynisz, ludzie pewnie zapomną już jutro;
Czyń dobro, mimo wszystko.

Gdy dajesz z siebie ile możesz, powiedzą ci, że to za mało;
Mimo to dawaj z siebie wszystko.

Widzisz, w ostatecznym rachunku liczy się tylko to, co działo się między tobą a Bogiem.

Tak naprawdę między tobą a nimi i tak nigdy nic nie było."


 

Ten tekst dostałem kiedyś, od kogoś. W sumie nawet nie wiem kto to był…

środa, 20 października 2010

Do początku, do korzeni.

"…Piotr szedł z daleka. Gdy rozniecili ogień na środku dziedzińca i zasiedli wkoło, Piotr usiadł także między nimi. A jakaś służąca, zobaczywszy go siedzącego przy ogniu, przyjrzała mu się uważnie i rzekła: i ten był razem z Nim. Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: nie znam Go, kobieto. Po chwili zobaczył go ktoś inny i rzekł: i ty jesteś jednym z nich. Piotr odrzekł: człowieku, nie jestem! Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: na pewno i ten był razem z Nim, jest przecież Galilejczykiem. Piotr zaś rzekł: człowieku, nie wiem co mówisz! I natychmiast, gdy on jeszcze mówił, zapiał kogut. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra."

Piotr zmęczony siedział na brzegu. Ze złością rzucił sieci na piasek, i siedział patrząc w horyzont. Powinien chyba wziąć się za robotę, rozplątać, wypłukać te żałosne sieci. Powinien zadbać o łódź – przecież to one dawały mu chleb, to jego praca, jego życie… Tylko co to za gówniane życie, co to za praca, co to za chleb! Całą noc łowił, nie złowił nic. Całą noc harował, by teraz płukać puste sieci? I wrócić do domu, spojrzeć w oczy żonie i powiedzieć że znowu nic? Ale przecież zawsze tak jakoś było z tym jego życiem. Nigdy nie było wiele warte. Zawsze ciężko pracował tylko po to by nic z tego nie mieć. Inni żyli, cieszyli się życiem, a on… chyba zawsze siedział na piasku i patrzył w pustkę. I już chyba zawsze tak będzie, bo niby jak ma być?
Piotr siedział na brzegu, zmęczony i zły, gdy usłyszał jakieś hałasy. W stronę plaży zbliżał się jakiś podniecony czymś tłumek. A w jego centrum Człowiek, którego wszyscy zagadywali, zadawali Mu pytania – kolejny prorok, nauczyciel. Wielu takich ostatnio się kręciło po Galilei. Piotr nie lubił takich rzeczy. Nie miał czasu ani ochoty słuchać bajdurzenia o niebie, o pokoju, o krainie wiecznego szczęścia. Miał własną krainę – puste sieci, pustą kasę, puste życie. Wstał więc, zabrał się za tę swoją pustą rzeczywistość. Właśnie kończył układać zwinięte sieci w swojej łodzi, gdy ktoś obok niego stanął. Zapytał, czy może wejść do łodzi, czy Piotr mógłby odbić nieco od brzegu. Piotr chciał Go wygonić, ale… coś było w tym Człowieku. Coś takiego… innego, kolorowego, świeżego. Coś tak bardzo innego, niż jego szara codzienność, że się zgodził. A potem usiadł i słuchał, słuchał, słuchał… Czegoś tak pięknego nigdy jeszcze nie słyszał. Kogoś tak pięknego nigdy jeszcze nie spotkał. Te godziny tak szybko minęły. A Jezus chyba chciał wysiąść. Tak szybko minął ten czas, jak wszystko co w jego życiu piękne i kolorowe. Trudno, przecież wiedział że to nie dla niego, że to nie jego rzeczywistość, nie jego świat. Jego świat jest szary i smutny. Pusty jak te sieci leżące w łodzi.
Jezus wysiadł. Lecz zanim odszedł, powiedział "Spróbuj jeszcze raz. Weź te swoje puste sieci i spróbuj. Może nie musi być tak jak myślisz." Piotr wypłynął na głębię. Sieci wypełniły się tak, że prawie pękały. A Piotr utonął. Utonął w Jego oczach, w Jego głosie, w Jego miłości. Utonął, i narodził się do zupełnie nowego życia. I tak już będzie zawsze.

Jezu, Mistrzu, Ty przemieniłeś pustkę i szarość mego życia w coś tak pięknego, że wydaje się snem! Nigdy Cię nie opuszczę! Zawsze będziemy razem! Jakże mógłbym o Tobie zapomnieć, przecież bez Ciebie mnie nie ma, nie istnieję. Niczego nie miałem i byłem nikim, dopóki mnie nie znalazłeś i nie zabrałeś ze sobą. Gdybym Cię opuścił, gdybym o tobie zapomniał, kim bym był? Nikim, niczym. Puste sieci, puste życie, martwe serce. Nigdy Cię nie zdradzę! Kocham Cię!

"…i ty jesteś jednym z nich! Piotr odrzekł: człowieku, nie jestem! Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: na pewno i ten był razem z Nim, jest przecież Galilejczykiem. Piotr zaś rzekł: człowieku, nie wiem co mówisz! I natychmiast, gdy on jeszcze mówił, zapiał kogut. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. (..)[ A Piotr] wyszedłszy na zewnątrz, gorzko zapłakał."

Jezu, Mistrzu, wtedy, kilka lat temu, gdy pierwszy raz Cię spotkałem… Wtedy wszystko w moim życiu pozmieniałeś. To było takie piękne. Wtedy utonąłem w Twoich oczach, by zacząć naprawdę żyć. I tak zachwyciłem się tym nowym życiem, że zapomniałem gdzie jego początek. Mijały miesiące, lata, a ja coraz rzadziej patrzyłem w Twe oczy, coraz rzadziej zanurzałem się w Twoim spojrzeniu. Miałem tyle spraw, tyle trzeba było zrobić, to nowe życie było takie porywające… Zapomniałem jak to jest patrzeć w Twoje oczy. Tego wieczoru, przy ogniu, gdy siedziałem pośród tych, co Ciebie nie znali i nie kochali, gdy ze strachu przed samotnością, bólem i śmiercią zdradziłem Cię… Spojrzałeś na mnie. Znowu. Choć nie szukałem Twego wzroku, choć go nie pragnąłem, choć się go bałem. Spojrzałeś w ostatniej chwili, gdy sam już bym Twoich oczu nie potrafił odszukać. Dziękuję.

Przypomniałem sobie. I już nie zapomnę. Będę pamiętał, by nie zapomnieć. Nie wrócę do pustych sieci.

niedziela, 17 października 2010

Posłuchaj, chodź ze mną, chociaż zupełnie nie wiem dokąd.

"Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Aby człowiek Boży był doskonały."
Zaklinam cię na Boga, na Niebo i na ziemię – walcz! By człowiek Boży, by ten którego Bóg oddał ci pod opiekę, był doskonały! By zwyciężył gnój tego świata, by zalśnił pełnym blaskiem człowieczeństwa! To twoje zadanie. Do tego zostałeś wezwany. Weź tego człowieka za rękę, idźcie. Przed wami Ziemia Obiecana.

Ja? Jak mam to zrobić? Mam prowadzić innych drogą, której sam nie znam? Mam bronić przed niebezpieczeństwem, przed którym siebie obronić nie potrafię? Mam poprowadzić innych do Ziemi obiecanej, kiedy sam dojść nie potrafię? Mam walczyć by on był doskonałym człowiekiem, kiedy sam o siebie walczyć za dobrze nie umiem?

Tak. Poprowadzisz. Uda wam się.
Nie znacie drogi, ale ona istnieje. Kiedyś odkrył ją Mojżesz i przeszedł nią razem z Izraelitami.
To droga przez pustynię. Długa i pełna niebezpieczeństw, ale to jedyna droga która zaprowadzi was do celu, do Ziemi Szczęścia, do wolności.
I pamiętaj, jest tylko jeden sposób, by tę pustynię pokonać – musicie iść razem. Jak Mojżesz z Izraelitami. Musicie razem walczyć. Jeśli się rozdzielicie, zginiecie.
Popatrz na Mojżesza:
"Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza."

Dobrze, pójdę. Spróbuję.
A ty…
"Chodź ze mną, by sens nadać życia krokom
Ze mną ku słońcu, może gdzieś nad przepaść ze mną
Po szczęście albo po szaleństwo w ciemność ze mną
Marsz długi jak mało, marsz niemal w nieskończoność
Za ręce by razem iść ku losowi nawet spłonąć
Chociaż na chwilę pomóż mi iść nie będzie lekko
Tą drogą cierni, może ku krawędzi chodź ze mną
Do obiecanej ziemi, wierzę że ten marsz coś zmieni"

Choć ze mną. Gdy będziesz walczyć, ja podniosę dla ciebie swoje ręce do nieba, jak Mojżesz. A ty je podtrzymasz, gdy zaczną opadać.
Ja cię poprowadzę, a ty nadasz sens moim krokom. Staniesz przy mnie, a ja będę dla ciebie.
Razem odnajdziemy Ziemię Obiecaną. Razem. Bo Mojżesz bez Izraelitów to tylko głupi staruch, Izraelici bez Mojżesza to tylko banda zbiegłych niewolników. Razem byli Narodem Wybranym.
Z nami jest podobnie.

poniedziałek, 11 października 2010

Gdy przed Nim klęczałem…

Nie jestem daleko, ale chcę byś Mnie szukał
cały czas z niepokojem.
Byś nie mógł wytrzymać beze Mnie,
gdy tylko stracisz Mnie z oczu.
Masz szukać.
Nie jestem daleko.

poniedziałek, 4 października 2010

św. Franciszek

    Dziś wspomnienie św. Franciszka. Taki pogodny święty. Biegał sobie za ptaszkami po łąkach, rozmawiał z pieskami i kotkami. Zakochany w świecie. Tak pełen słodyczy jak różowa beza. Przynajmniej w popularnych przedstawieniach i ogólnych opiniach. Święty który wszystkich i wszystko kochał. Słodki.

    Tenże pełen słodyczy i miłości święty zawołał kiedyś "miłość nie jest kochana", i płacząc leżał pod krzyżem… Dziwne, prawda?

    Pamiętam, jak uczono mnie na różne sposoby, że nie potrafią kochać ci, którzy sami za mało byli kochani. Uczono mnie, że wystarczy im dać miłość, by się jej nauczyli. Że wystarczy wystarczająco mocno ich kochać, by i oni kochać zaczęli. To ładna teoria. Taka słodka jak różowa beza. Tylko czy prawdziwa?

    A może św. Franciszek chciał ją wypróbować? Ciekawe czy jemu wyszło? A może to dlatego postanowił tyle czasu spędzać w lesie, rozmawiając z sarenkami i borsukami zamiast z ludźmi… A może nie dlatego. Może jemu to uczenie miłości wychodziło inaczej niż mi. W sumie nie wiem, może kiedyś poczytam sobie więcej na jego temat.

    Dziwny święty.

środa, 29 września 2010

Moja pieśń

"Będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów,
pokłon Ci oddam w Twoim świętym przybytku"

Wobec aniołów, razem z nimi…
Z Michałem, Gabrielem, Rafałem, z tysiącami innych stanę
przed Tobą ja. Człowiek.

Tylko że oni są tak piękni. Są tak potężni. Tak zapatrzeni w Ciebie. Ich serca nie znają uczucia innego niż miłość do Ciebie.
Zawsze wierni, zawsze czyści. Nie widzący niczego prócz Ciebie. Nie pragnący niczego prócz Ciebie. Twoi do końca. Swymi anielskimi sercami całkowicie Tobie oddani.

W tłumie aniołów, pięknych i czystych aniołów, stanę ja, człowiek. Ze swym brudnym sercem, brudnym umysłem, z brudnymi łapami. Nieporadny i niezdarny, z twarzą płonącą ze wstydu.
Tak często Cię zdradzałem, ale będę śpiewał. Tak często o Tobie zapominałem, ale będę śpiewał. Będę śpiewał Ci psalm, choć tak słabo kochałem, choć nie umiałem być wierny.

I choć mój śpiew pośród anielskich głosów brzmieć będzie jak skrzypienie drzwi do obory, wiem, że mojej pieśni wysłuchasz. I choć miłość moja do Ciebie jest tylko żałosną karykaturą miłości anielskiej, przyjmiesz mnie. I choć wobec tłumu aniołów wyglądać będę jak brudna szmata, przytulisz mnie do Siebie.

Bo oni nie potrafią Cię nie kochać. Kiedy raz zaczęli, przestać nie mogą. Ich serca w miłości do Ciebie zamarły na wieki. A moje serce bije. I każde jego uderzenie jest inne, nowe. I miłość moja do Ciebie z każdą sekundą mego życia przemija. A ja w każdej sekundzie muszę walczyć by zmartwychwstała. By moje serce biło dla Ciebie, przy każdym jego uderzeniu wciąż od nowa muszę rozpoczynać walkę.

Rzecz tyle jest warta, ile wysiłku trzeba włożyć w to, by ją zdobyć. Ta miłość jest cenniejsza, która więcej kosztowała.

Dziękuję Ci że nie jestem aniołem. Że muszę walczyć o to, by Cię kochać.

wtorek, 28 września 2010

Zapłakał Hiob…

"Hiob otworzył usta i przeklinał swój dzień. Zabrał głos i tak mówił: Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, gdy powiedziano: Poczęty mężczyzna. Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać? Po cóż mnie przyjęły kolana a piersi podały mi pokarm? Teraz bym spał, wypoczywał…"

Czemu tak płaczesz Hiobie? Czemu nie chcesz już żyć? Tak mężnie znosiłeś cierpienie. Jeszcze wczoraj wołałeś "Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!", a dziś wołasz o śmierć? Co się stało Hiobie? Nie płacz, posłuchaj! Twój przyjaciel coś mówi. Choć straciłeś wszystko, choć choroba dotknęła twego ciała, on przyszedł by cię pocieszyć:

"Tyś przecież wielu pouczał, wzmacniałeś omdlałe ręce, twe słowa krzepiły słabych. Gdy teraz przyszło na ciebie, tyś słaby, strwożony, gdy ciebie to dotknęło. Czy bogobojność już nie jest twą ufnością, a nadzieją – doskonałość dróg twoich? Przypomnij, czy zginął ktoś prawy?"

Trudno się dziwić rozpaczy Hioba. Znamy jego historię. Płakał, bo choć dobrym był człowiekiem, to tylko człowiekiem. Choć serce jego Bogu było wierne, to jednak z bólu bić już prawie przestawało. Bo to było ludzkie serce. A ludzkie serca mogą być piękne, lecz są też słabe i delikatne. Choć potrafią bić jak szalone, tak łatwo gubią rytm. A wtedy poddają się, zatrzymują zrezygnowane i bezradne.

Chyba że obok jest inne serce, bijące dalej równym rytmem. Na tyle blisko, by usłyszeć jego melodię. Na tyle blisko, by się w nią wsłuchać i zacząć jej wtórować. Duet dwóch serc trudno jest przerwać.

Dlatego Bóg daje przyjaciół.

wtorek, 21 września 2010

Zwyczajne marzenia

Miało być inaczej. Dobrze pamiętał jak miało być. Pamiętał o czym kiedyś marzył, jak chciał żyć. Chciał być dobrym człowiekiem. Chciał móc stawać z czystym sercem i czystymi rękami przed ołtarzem Pana, ze spokojem ducha i szczerym uśmiechem na twarzy. Chciał mieć grono zaufanych przyjaciół, z którymi o wszystkim można pogadać. Chciał mieć normalny, szczęśliwy dom. A w domu miała być kobieta którą będzie kochał całym sercem, a ona jego… Tak miało być. Miało.

Kiedyś tak bardzo chciał być dobrym człowiekiem. Miał plany i marzenia. Ale wszystko zaczęło się jakoś dziwnie układać. Kilka decyzji podjętych wbrew sobie, kilka niewłaściwych znajomości, kilka uśmiechów kiedy nie było z czego się śmiać, słowa zduszone w sobie, gdy trzeba było coś szczerze powiedzieć. Przegrana walka z samym sobą, zasady na chwilę schowane do szuflady… I stało się.

Dziś niby nie jest źle. Jest dom, zawsze pełen roześmianych towarzyszy. Jest stół, zawsze pełen dobrego wina i dobrego jedzenia. Są kobiety, są pieniądze. Są nawet pełne obawy i respektu spojrzenia ludzi, których mijał każdego dnia na ulicy. Niby czasem usłyszy pełne nienawiści i pogardy szepty za swoimi plecami, ale zawsze za plecami, i zawsze szepty. Nigdy w twarz i nigdy głośno, więc czym się tu przejmować? Jest dobrze, ale…
Ale czemu tak trudno wieczorem zasnąć? I czemu jeszcze trudniej rano otworzyć oczy i podnieść się z łóżka? Czemu ten niepokój w sercu? Dobrze wiedział czemu. Nie tego chciał.
Śmiał się głośno, dużo pił. Nie jedną kobietę gościł w swoim domu, wciąż bywał na przyjęciach. Wyglądał na szczęśliwego. Ale nie tego chciał, nie tak miało być. Pamiętał, nie potrafił zapomnieć jak miało być.

Mateusz był poborcą podatków. To znaczy był złodziejem. A do tego kolaborantem i zdrajcą narodu oraz wiary. To była dobra praca. Tego dnia też urzędował w swojej komorze celnej. Kiedy Jezus przechodził obok, nie mógł oderwać od Niego oczu. Kiedy spojrzał w oczy tego Człowieka, tak pełne blasku i szczere, kiedy usłyszał Jego swobodny i niewymuszony śmiech… Przecież on też kiedyś umiał tak się śmiać! Przecież jego spojrzenie też kiedyś było takie szczere, spokojne i jasne! Przecież ten Człowiek to jego marzenia! On miał w sobie to wszystko, o czym Mateusz śnił!
Stanął Człowiek-Marzenie przed Mateuszem, i powiedział krótko – chodź ze mną. I nie musiał powtarzać. Mateusz nie pozwolił, by Jezus powtarzał. Zerwał się i poszedł za swoimi marzeniami.

Chyba wszyscy gubią siebie, swoje marzenia i ideały. To znaczy, wszyscy są grzesznikami. Tylko że grzeszników są dwa rodzaje: jedni o marzeniach zapominają, a drudzy nie. Jedni mówią „dorosłem, zmądrzałem, moje marzenia to była tylko dziecinada, teraz jest tak jak trzeba”, a drudzy nie mówią nic. Może czasem bez przekonania przytakują tym pierwszym, ale nocami jakoś trudno im zasnąć. A rankiem jeszcze trudniej porzucić sny. Pierwsi zapominają, i żyją jak potrafią. Drudzy pamiętają, choć często nie sposób z zewnątrz odróżnić ich od tych pierwszych.
Nikt nie wiedział o tym że Mateusz pamiętał. Nikt się tego po Mateuszu nie spodziewał, nikt w niego nie wierzył. Nikt, prócz Boga. Jezus wiedział, więc przyszedł i dał szansę. A celnik, złodziej, zdrajca i pijak Mateusz tej szansy nie zmarnował.
"Każdemu zaś z nas została dana łaska według miary daru Chrystusowego. (...) aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa."

Kiedy Łaska została dana, nie wolno jej zmarnować.

niedziela, 19 września 2010

Połamany ludzik

Jestem już dorosły ojcze. Jestem dorosły. Sam sobie poradzę, okiełznam świat, sam będę swoim światłem! Dziękuję za to co mi pokazałeś kiedy byłem dzieckiem. Dziękuję za to że byłeś, za tamte dni. Ale teraz wszystko się zmieniło. Teraz wiem, rozumiem, potrafię. A ty już nic więcej nie możesz mi pokazać. Niczego więcej mnie nie nauczysz. Już cię nie potrzebuję. Jesteś, żyjesz… Lecz twoja rola w moim życiu już się chyba skończyła. Więc dla mnie już umarłeś. Dla mnie już nie istniejesz, zabiorę więc moją część spadku i pójdę swoją drogą. Wiem gdzie i jak mam pójść. Żegnaj…

I poszedł dorosły syn swoją drogą. Nie odwrócił się nawet, by ostatni raz spojrzeć w oczy swego ojca. Przecież nie był mu już do niczego potrzebny. Wystarczyło to co od niego otrzymał, ten przyjemny ciężar w kieszeni - z tym trzosem poradzi sobie w swoim nowym, dorosłym życiu.
Dobra zabawa, wino, kobiety – tak, to właśnie jest dorosłość! To właśnie jest życie! Na to właśnie czekał, jedna wielka impreza.

„…odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie. (…)Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca.”

Znasz tę historię. W Biblii tak pięknie się kończy: ojciec czeka ze łzami w oczach w progu domu. Przytula swego synka do serca, ubiera w piękne i czyste szaty, wyprawia ucztę… Synu, wszystko co moje to i twoje. Już zapomniałem że roztrwoniłeś to co ci dałem. Już zapomniałem co mi uczyniłeś. Zaczniemy od początku.

W Biblii tak się kończy ta opowieść. W sumie nie wiemy, co było dalej. Może syn się czegoś nauczył, może żyli szczęśliwie.

A może było inaczej.

Ojcze, pamiętasz jak powiedziałeś że wszystko co twoje to i moje? Że nie pamiętasz jak zawiodłem twoje zaufanie i roztrwoniłem swój majątek? Że zaczynamy od nowa? Więc daj mi tę część, która do mnie należy. Już jestem dorosły. Nauczyłeś mnie czegoś. Teraz już wiem, rozumiem. Teraz już cię nie potrzebuję. Jestem dorosły. Sam sobie poradzę, okiełznam świat, sam będę swoim światłem!
Wziął, poszedł. Tak, to jest właśnie dorosłość! To właśnie jest życie – wspaniała impreza! A gdy wszystko wydał… Ojciec stał ze łzami w oczach w drzwiach domu. Ubrał, nakarmił, przytulił synka do swej piersi. A gdy tylko wyschły łzy…
Ojcze, teraz już wiem, rozumiem. Już cię nie potrzebuję. Idę.
A gdy wszystko wydał, gdy kolejny raz się okazało że to koniec, że wylądował znowu pośród świń…

Ile razy można?

Może chłopak pamięta jeszcze drogę do domu, ale czy drzwi będą jeszcze otwarte? Czy ojciec dalej stoi na progu ze łzami w oczach? Syn niewiele się nauczył, a ojciec… Jak myślisz? Stoi dalej? Wystarczy jeszcze ojcu łez w oczach i monet w sakiewce by jeszcze raz spróbować?

PS:
http://www.youtube.com/watch?v=pkU_vrbGXSQ

wtorek, 24 sierpnia 2010

Reaktywacja ;)

Powoli mija lato, wieczory coraz dłuższe i pachnące jesienią. Chyba czas zatem usiąść i przemyśleć parę spraw. Nowe doświadczenia, kolejne wnioski – czas mija, a człowiek ciągle uczy się czegoś nowego o świecie i o sobie. Niedługo pewnie usiądę przed klawiaturą, i postaram się tak poustawiać słowa w linijkach, by wyraziły co myślę i co czuję.

Pozdrawiam zatem, i jeśli masz ochotę – zapraszam!

wtorek, 22 czerwca 2010

czwartek, 17 czerwca 2010

W moich kręgach...



Być sobą.
I być sobie wiernym. Nie sprzedać się za akceptację i święty spokój.
Dam radę?
Wielu nie dało. Fajni, dobrzy i mądrzy ludzie szlifują tyłkami murki parków. Nowy styl... Zapomnieli o swoich marzeniach, o swoich ideałach. Tak jest łatwiej. Bez ideałów, za to nareszcie nie sami. W tłumie, nie przeciwko tłumowi. I nie szkodzi, że to tłum idiotów. Już zapomnieli, że tak niedawno o coś walczyli. Tak jest łatwiej.

Być sobą. Pozostać sobie wiernym. Nie sprzedać się. Dam radę? Czy w ogóle chcę dać radę?

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Zachorował syn… (niedziela 06.06)

W dzisiejszych czytaniach dwie historie. Wiele lat dzieliło je od siebie, a jednak bardzo podobne. W obu martwe dziecko. Dwa serca, które przestały bić. Pewnie dzieci te były zbyt chore, by żyć. Pewnie zbyt zmęczone walką, w pewnej chwili walczyć o życie przestały. Serca dwóch chłopców stanęły.

I byłyby to historie bardzo smutne, gdyby się tak skończyły. Jednak kończą się inaczej. W obu przypadkach kończą się radością, nie łzami. Bo w obu serca martwych chłopców znowu budzą się do życia.

"zachorował syn tej kobiety, będącej głową rodziny. Niebawem jego choroba tak bardzo się wzmogła, że przestał oddychać. Wówczas powiedziała ona Eliaszowi: Czego ty, mężu Boży, chcesz ode mnie? Czy po to przyszedłeś do mnie, aby mi przypomnieć moją winę i przyprawić o śmierć mego syna?"
Obok martwego chłopca stoi matka. Choć on już umarł, ona żyje. Choć on już o siebie walczyć nie mógł, ona walczyła. Kochająca osoba, stojąca obok martwego serca, podniosła krzyk do nieba. Walczyła o niego, gdy inni chcieli już tylko przysypać martwe ciało ziemią i zapomnieć. Walczyła, i zwyciężyła. Gdyby jej nie było, historia kończyła by się smutno.

Druga opowieść jest podobna. Martwe dziecko, płacząca matka, tłum ludzi podążający na cmentarz… Zgiełk, który zwrócił uwagę Pana. Troska przyjaciół, kochających ludzi, która poruszyła niebo. Serce chłopca znów zaczęło bić. Gdyby nie oni, Pan by nie podszedł, nie uczynił cudu.

Przyjaciel. Osoba, której serce bije przy tobie. Zwłaszcza wtedy, gdy twoje bić przestaje, gdy już nie masz sił by walczyć. Osoba, która ma serce tak blisko ciebie, że w tym krytycznym momencie podtrzyma życie także i w tobie. Nie pochowa cię, gdy się poddasz. Nie odejdzie, gdy już nie będziesz potrafił szukać i przyjąć pomocy. Nie przysypie cię piachem, lecz podtrzyma twoje życie swoim.

Módl się o prawdziwego przyjaciela. To skarb, to błogosławieństwo od Boga.

Bo tak naprawdę człowiek nie umiera wtedy, gdy nie ma siły już dłużej żyć, lecz wtedy, gdy nikogo to nie obchodzi.

środa, 2 czerwca 2010

To tylko krok

"Stoję, nic więcej i nic mniej niż człowiek, z każdą wadą i zaletą, gotów konsekwencje ponieść."

wtorek, 25 maja 2010

Każdy ma takie chwile, że w duszy deszcz pada...




"Bym lepszy świat zobaczył jutro rano się budząc
Uspokojenie, pomóż znaleźć to, co w sercu drzemie
Co siedzi we mnie, proszę Cię o to"

wtorek, 18 maja 2010

Czy można być szczęśliwym w Niebie?

Mówią, że tak, lecz…

"…aby Syn mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa."

Czy można być szczęśliwym, ujrzeć Niebo i się nim cieszyć, gdy ktoś bliski sercu Nieba oglądać nie może? Czy to będzie prawdziwe Niebo, gdy nie zobaczę w nim tych twarzy?

"Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli" – tak, gdybym mógł powtórzyć za Tobą Panie te słowa, wtedy Niebo było by dla mnie otwarte. I było by Niebem. Tylko że tak niewielu słucha.

Może źle mówię, może za cicho… Może swoimi czynami zaprzeczam słowom, nie jestem wiarygodny, może… A może zwyczajnie to ich wybór, ich decyzja. Może wszystko robię źle, może to moja głupota i pycha. A może to tylko ich własna głupota. I może się tego kiedyś dowiem. Ty wiesz że chciałem, że próbowałem. I chcę próbować dalej, bym mógł przynajmniej powtórzyć za Pawłem: "oświadczam wam dzisiaj: nie jestem winien niczyjej krwi, bo nie uchylałem się tchórzliwie od głoszenia wam całej woli Bożej."

I będę miał nadzieję, że spotkamy się w Niebie.

sobota, 15 maja 2010

Dziękuję za modlitwę w intencji mojej mamy i mojej. Dziękuję tym, którzy byli przy mnie w tej ważnej dla mnie chwili. Wasza obecność wiele dla mnie znaczyła.

Dziękuję.

wtorek, 11 maja 2010

…zanim zaćmi się słońce i światło,
i księżyc, i gwiazdy,
i chmury powrócą po deszczu;
i zaćmią się patrzące w oknach;
i zamkną się drzwi
na ulicę,
podczas gdy łoskot młyna przycichnie
i podniesie się do głosu ptaka,
i wszystkie śpiewy przymilkną;
i drzewo migdałowe zakwitnie,
bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu
i kręcić się już będą po ulicy płaczki;

zanim się przerwie srebrny sznur
i stłucze się czara złota,
i dzban się rozbije u źródła,
i w studnię kołowrót złamany wpadnie;
i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był,
a duch powróci do Boga, który go dał.

                Kohelet

poniedziałek, 10 maja 2010

Abyście pamiętali że Ja wam to powiedziałem

"Jezus powiedział do swoich uczniów - wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem."

Panie, ilu wtedy odeszło? Ilu Cię zostawiło, gdy usłyszeli Twoje słowa? Ale musiałeś im powiedzieć. Miłość jest uczciwa.

Wyłączą z synagogi, będę wyrzutkiem, będę sam… Ludzie wokół mnie nie będą mnie rozumieć, będą się śmiać, będę sam. Jeśli będę się do Ciebie przyznawał, jeśli będę próbował żyć według Twojej nauki, będę sam. Ci, którzy Ciebie nie znają, nie będą chcieli znać i mnie.

Panie, ilu odeszło od Ciebie, gdy im to powiedziałeś? Ilu odeszło, gdy zobaczyli co to znaczy Cię kochać?

A ja? Co zrobię, Panie? Stać mnie na Twoją miłość? Wszystko co piękne i prawdziwe musi kosztować. Ale choć Ty jesteś wart o wiele więcej, może mnie na to nie stać? Tak wielu Cię zostawiło...

piątek, 30 kwietnia 2010

Sędzia sprawiedliwy

"A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę."

Nie będziesz sądził, Panie? Nie będziesz karał? A piekło? Przecież sam do niego nie pobiegnę. I chyba nikt sam piekła sobie nie wybierze. Przecież każdy, nawet zły czy głupi człowiek szuka szczęścia, nie wiecznej kary. Życia, nie śmierci. Mówisz że nie będziesz sądził. Więc co, jeśli pójdę drogą którą sam sobie wyznaczę? Drogą inną niż ta, o której Ty mówisz?

"Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym."

Słowo, które powiedziałeś… Słowo które jest życiem, światłem. W sumie to proste: jeśli wybiorę ciemność zamiast światła, będę żył w ciemności. Jeśli odrzucę miłość, nie będę kochany. I nie będę kochał, będę sam. Jeśli wybiorę śmierć zamiast życia, będę umierał. W sumie to takie proste. Ty mnie nie ukarzesz, sam to zrobię. I będzie to kara o wiele okrutniejsza, niżbyś Ty potrafił kiedykolwiek dla mnie przygotować. I ja będę o tym wiedział. Będę wiedział, że to mój wybór, moja decyzja, moje własne piekło.

A dzień ostateczny… to chyba już dziś. I wczoraj, i jutro. Wybieram, decyduję – i ponoszę konsekwencje wyborów. Niebo i piekło zaczynają się dziś.

czwartek, 29 kwietnia 2010

POST USUNIĘTY.

piątek, 23 kwietnia 2010

Carpe diem?

"Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne."

Dziwne słowa? Paradoksalne stwierdzenie? Być może… Lecz prawdziwe, brutalnie prawdziwe.

Ludzie chcą żyć. Życie to przepiękny dar od Boga, więc chyba tak właśnie powinno być. Lecz każdy dar trzeba zrozumieć, zwłaszcza tak piękny jak ten. I tak wymagający. Nie wystarczy jedno spojrzenie, by ujrzeć całą pełnię. Nie wystarczy jedna myśl, by wszystko zrozumieć.

Życie jest jak pszeniczne ziarenko. Bóg ci je dał, rzucił w ten świat. Małe ziarenko. Piękne samo w sobie. Pełne energii, tajemnicze. Takie ziarenko może zachwycić, jeśli mu się dokładnie przyjrzysz. Tyle w nim ukrytej energii, potencjału. Tyle można by z pszenicznym ziarnem zrobić. Na przykład można upiec chleb, by zaspokoić swój głód. Zmielić, wypiec ciasto, zjeść. Być sytym i zadowolonym… Nie, chyba nie tak. Ileż to mąki można uzyskać z takiego ziarenka? Ile chleba z takiej mąki? Najesz się? Będziesz syty? Nie. Będziesz głodny i rozczarowany. I zmęczony. A ziarenka już nie będzie.

Można tak żyć. Można w ten sposób potraktować ten dar Boga. Znam ludzi, którzy życie próbują wycisnąć jak cytrynę, nasycić się tym co świat oferuje. Za wszelką cenę zaspokoić swój głód, swą pożądliwość. Ludzi którzy rzucają się łapczywie na to co Bóg im dał, krzycząc przy tym "carpe diem". Dławiąc się prawie, zżerają wszystko co wpadnie w ręce. Głodni coraz bardziej, i coraz bardziej rozczarowani. Aż nic nie zostaje, prócz rozgoryczenia. Nawet wspomnienia bolą, przypominając o niespełnionych pragnieniach, o zawiedzionej nadziei. Ziarenko zjedzone, a głód pozostał…

"Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity."

Możesz je zjeść, zeżreć nawet, cieszyć się nim przez chwilę. Bardzo krótką chwilę. Możesz także się powstrzymać. Ukryć je w ziemi, nie zrobić z nim tego, co w tej chwili zrobić możesz. Nie żyć "pełnią życia", lecz rosnąć. Ziarenko zasadzone w ziemi najpierw wydaje się utracone, zmarnowane. Lecz już po chwili zaczyna rosnąć. Zaczyna wyciągać swe pędy i listki w stronę nieba, w stronę słońca. Zaczyna karmić się deszczem i rosą. Zaczyna być piękne w nowy sposób. Zaczyna… naprawdę żyć! A po kolejnej chwili pojawiają się kłosy pełne ziarna, naczynia pełne mąki, stół pełen chleba. Nie okruszki lecz uczta. Zamiast rozczarowania - nasycenie.

Chcesz pełni, czy wystarczy ci rozgoryczenie i frustracja?

Zastanów się, co robisz ze swoim życiem.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Kto ma szansę na szczęście

"Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca"… Któż więc może odnaleźć Drogę, Prawdę i Życie? Kto z nas może znaleźć Jezusa, pokochać Go, być przy Nim i z Nim być szczęśliwym? Kto z nas, skoro nikt nigdy Boga nie oglądał? Nie można w tym świecie odnaleźć prawdziwej wiary i prawdziwego szczęścia?

Tym bardziej, że tak różnie się nam w życiu układa. Może niektórzy mają łatwo w życiu, może dostają od świata choć trochę szczęścia. Są szczęśliwe rodziny, dzieci wzrastające w klimacie pokoju i miłości – ci choć trochę dobra doświadczają, jakiś cień i obietnicę za którymi mogą pójść by spotkać dobrego Boga. Ale są też tacy których ten świat nie oszczędza, nie daje nawet pozorów normalnego życia. Ci, dla których dobro i miłość to tylko puste słowa. A Bóg, wiara, nadzieja na piękne życie to tylko legendy. Jak oni mają znaleźć drogę? Czy w ogóle mają szansę? A może, choćby nawet całym sercem tego pragnęli, to nie może się udać?

Kiedyś pewien Etiop, sługa królowej Kandaki, zajechał aż do Jerozolimy… Etiop, sługa królowej krainy leżącej po drugie stronie ówczesnego świata. Człowiek, który nie miał najmniejszych szans poznać Jezusa. Wracał swoim wozem do domu, gdy na drogę wybiegł Filip, diakon Kościoła. "Gdy Filip podbiegł, usłyszał, że tamten czyta proroka Izajasza: Czy rozumiesz, co czytasz? - zapytał. A tamten odpowiedział: Jakżeż mogę rozumieć, jeśli mi nikt nie wyjaśni?". Więc Filip wyjaśnił. A razem z wyjaśnieniem dał wiarę. A razem z wiarą dał nowe życie, nową nadzieję, prawdziwe szczęście, miłość. Dał Jezusa. Etiop, człowiek z końca świata, który nie miał szans Jezusa pokochać, pokochał. Niemożliwe dokonało się tak zwyczajnie.

Tylko że Filip nie pojawił się na drodze przypadkiem. "Anioł Pański powiedział do Filipa: Wstań i idź około południa na drogę, która prowadzi z Jerozolimy do Gazy. Podejdź i przyłącz się do tego wozu - powiedział Duch do Filipa." Bóg to zaplanował. Bóg znał Etiopa. I dał mu szansę. Szansę, którą Etiop dostrzegł i wykorzystał.

I tak jest zawsze. Może czasem nieuczciwie los rozdawał karty, może niektórym trudniej… Ale każdy z nas ma swoją szansę, którą Bóg specjalnie dla niego zaplanował. Każdy ma swoją chwilę, miejsce i swojego Filipa, szansę na szczęście. Trzeba tylko ją dostrzec i przyjąć. Nie wolno jej zmarnować. Może się już nie powtórzyć. "Duch Pański porwał Filipa i dworzanin już nigdy go nie widział".

Ile Bóg dla ciebie przygotował szans? Bo życie masz tylko jedno…

środa, 21 kwietnia 2010

Kochać czy nie kochać…

Szczepana pochowali ludzie pobożni z wielkim żalem… Tak musiało się to skończyć. Bo Szczepan kochał. Kochał Boga, i kochał ludzi, całym swoim sercem.

A ludzie nie chcą być tak kochani. Boją się takiej miłości.

"Szczepan mówił do ludu i starszych, i uczonych: Twardego karku i opornych serc i uszu! Wy zawsze sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu. Jak ojcowie wasi, tak i wy! Któregoż z proroków nie prześladowali wasi ojcowie? Pozabijali nawet tych, którzy przepowiadali przyjście Sprawiedliwego. A wyście zdradzili Go teraz i zamordowali. Wy, którzy otrzymaliście Prawo za pośrednictwem aniołów, lecz nie przestrzegaliście go."

Czy można było milczeć, gdy się słyszało takie słowa? Czy można było nic nie robić? Nie, nie można było. Trzeba było coś zrobić. Albo zmienić własne życie, albo zakończyć życie Szczepana. Albo go pokochać, albo znienawidzić. Znienawidzić, odrzucić, zabić – tak było łatwiej. Tak więc uczynili.

A może by wystarczyło, by Szczepan zamknął usta, by sobie poszedł? Może by wystarczyło, by pozwolił tym ludziom żyć tak jak chcieli? Pewnie tak. Tylko że on nie mógł milczeć. Nie potrafił, bo ich kochał. Odrzucili go, bo za bardzo kochał. Zabili, bo chciał by nareszcie zaczęli żyć…
Kochać, czy nie kochać? Patrzeć na ciebie obojętnym wzrokiem, a potem odwrócić się i odejść? Czy dać ci swoje serce, choć może zechcesz je podeptać?

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

OD JUTRA NOWE WPISY. PRZEPRASZAM ZA PRZERWĘ, OCZYWIŚCIE JEŚLI KTOŚ TO CZYTA ;)

czwartek, 25 marca 2010

Zwiastowanie

Oto poczniesz i porodzisz Syna – powiedział anioł do Dziewicy.
I Słowo stało się Ciałem. Ten, który był Życiem samym przyszedł na świat. Zaczął umierać…

Miłość prawdziwa to dar z siebie. Miłość najwyższa, to dać siebie całego. On tak właśnie uczynił. Wspominamy dziś Jego poczęcie, tę chwilę gdy rozpoczęło się ziemskie życie Boga. Wspominamy właśnie dziś, w cieniu krzyża zasłoniętego fioletowym całunem śmierci, czekającego na Wielki Piątek.

On nigdy nie miał takiego życia jak ja czy ty. My możemy mieć nadzieję. Możemy marzyć o szczęśliwym życiu. Możemy szukać pięknych chwil, i mieć nadzieję że będą trwały. On nigdy, nawet przez moment, nie spodziewał się niczego prócz bólu, odrzucenia i śmierci. Od chwili swego poczęcia skazany na śmierć. Bez nadziei, bez marzeń, bez jednego nawet beztroskiego dnia. Niemowlę, dwunastoletni chłopiec, osiemnastoletni młodzieniec, dorosły mężczyzna – ciągle odliczający chwile dzielące go od śmierci. On nie miał życia…

Ale to On sam tak zdecydował. Pozbawił się wszystkiego. Przyjął życie skazane na porażkę, byś ty mógł dobrze przeżyć swoje. Pozbawił się nadziei, byś ty mógł marzyć. Pozbawił się marzeń, byś ty mógł mieć nadzieję, że twoje się spełnią.

Nie zmarnuj tego. Nie zniszcz swoich marzeń, swojego życia. Nie zgub żadnej sekundy. Wielką cenę za nie zapłacono. Niech Jego ofiara dla ciebie nie będzie na próżno. Żyj człowieku, po to On umarł.

czwartek, 18 marca 2010

To lud o twardym karku…

"Pan rzekł do Mojżesza: Zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem, i utworzyli sobie posąg cielca ulanego z metalu i oddali mu pokłon, i złożyli mu ofiary, mówiąc: Izraelu, oto twój bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej."

Byłeś niewolnikiem człowieku, pamiętasz? Byłeś nikim. Traktowali cię jak psa, jak parszywego kundla. Zamiast żyć, patrzyłeś tylko jak żyją inni. Zamiast się radować, patrzyłeś jak oni się radują. Byłeś nikim.

To ja cię znalazłem w bagnie twojego żywota. Dostrzegłem cię. Zobaczyłem, że jesteś sam. Zupełnie sam. Zobaczyłem, że nie masz niczego. Że nikogo nie obchodzisz. Zobaczyłem cię, człowieku. Zobaczyłem twoją samotność, biedę, pogardę, która cię otaczała. Zobaczyłem twoje marzenia i tęsknotę. Wyciągnąłem do ciebie rękę. Zabrałem cię stamtąd. Poprowadziłem nową drogą do nowego życia. Dałem ci to, o czym marzyłeś. Już nie otacza cię pogarda, już jesteś wolny. Jesteś panem samego siebie. Przed tobą nowe możliwości. Przed tobą życie, którego nigdy nie miałeś. Ja ci je dałem, pamiętasz?

Pamiętasz?

Nie pamiętasz… Zapomniałeś. Wziąłeś to, co ci ofiarowałem, i zapomniałeś. Opuściłeś mnie, człowieku.
Poczułeś, że masz życie, i teraz chcesz żyć sam. Poczułeś, że nie jesteś już niewolnikiem, i zapomniałeś o Tym, Który cię uwolnił. Myślisz, że jesteś bogiem, panem. Że widzisz, wiesz, rozumiesz wszystko.
Mylisz się. Zapomniałeś o Tym, który dał ci życie, odwróciłeś się od źródła, więc zacząłeś znowu umierać.

Umierasz człowieku…

niedziela, 7 marca 2010

„szukam owocu”

"Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie". Wszyscy.

Zginą mordercy, złodzieje, cudzołożnicy. To jasne, przecież to grzesznicy.
Zginie ta samotna kobieta, która od lat już nie wychodzi z domu. Zginie tamten pan – ten, który nikomu nigdy nic złego nie uczynił, z nikim się nawet nigdy nie pokłócił. Wszyscy zginą podobnie, jeśli się nie nawrócą.

Dlaczego tak? Dlaczego złodziej i starsza pani z sąsiedztwa mają zginąć tak samo? Tak samo są winni?

Czym jest w takim razie grzech, na czym polega istota zła?

"Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł." Zasadził je i pielęgnował. Doglądał go i czekał. Spodziewał się po nim owoców. Przychodził, patrzył, i rozczarowany odchodził… To drzewo go zawiodło. Nie po to je posadził. Nie po to dał mu ten kawałek ogrodu, wodę i promienie słońca. Nie tego się spodziewał. Drzewo nie rodzące owoców jest pozbawione sensu i celu istnienia. Jego bezpłodna obecność w ogrodzie tylko przypomina właścicielowi jego zawiedzione nadzieje, zasmuca.

Nie w tym jest problem, że któregoś ranka silny wiatr złamał drzewu gałąź, a ta uderzyła ogrodnika w twarz. Ogrodnik zrozumiał, zapomniał, przewiązał złamany konar. Nie w tym problem, że drzewo łapczywie poszukując wody wypuszczało swe korzenie coraz dalej i dalej, aż zniszczyło rosnący nieopodal piękny różany krzew. Ogrodnik zrozumiał, przebaczył, a różę posadził w innym miejscu. Problem nie w tym, co drzewo złego uczyniło, lecz czego uczynić nie chciało. Nie dało owocu. Zawiodło nadzieję ogrodnika. Było pozbawione sensu i celu.

Grzech to nie tylko to, co złego uczynisz. Takie zło Bóg może łatwo naprawić, uleczyć. Prawdziwy grzech kryje się w tym, czego nie czynisz. To miłość, którą nie kochasz. Dobro, którego nie czynisz. Cel, którego nie realizujesz. Owoc, którego nie dajesz…
Grzech, który popełniłeś, Bóg przebaczy, zrozumie, zapomni…
Dobro którego nie uczyniłeś, miłość której nie było, wycisną z Jego oczu łzy rozczarowania i zawodu.
Grzech uczynkowy rani ciebie i innych. Grzech zaniechania, bezowocności życia, pozbawia sensu twoje istnienie.

sobota, 6 marca 2010

Wiem, że od dłuższego czasu niewiele się działo na moim blogu. Jeśli jest zainteresowanie moją pisaniną, to obiecuję poprawę. Jutro coś się pojawi ;)

piątek, 19 lutego 2010


 

"Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej,
w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.
Obmyj mnie zupełnie z mojej winy
i oczyść mnie z grzechu mojego.
Uznaję bowiem nieprawość swoją,
a grzech mój jest zawsze przede mną."


 



 

poniedziałek, 15 lutego 2010

Nauka mądrości

"Jeśli zaś komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i nie wymawiając; a na pewno ją otrzyma."

Z jaką wielką pewnością św. Jakub pisał te słowa – na pewno otrzymasz mądrość od Boga, jeśli tylko poprosisz. A przecież ja tak często nie wiem, co mam robić. Tak często Boga pytam, szukam właściwej drogi, dobrego rozwiązania. I tak często nie znajduję…

Ale w końcu nauczy mnie Bóg mądrości. W końcu pokaże mi właściwą drogę. Będę prosił, a On ofiaruje mi ten dar. Już dziś widzę, że wysłuchuje tej modlitwy.

Bóg uczy mądrości na dwa sposoby. Nadprzyrodzony, gdy po prostu mówi w sercu. On mówi, a ja wiem. Tylko że tak rzadko to czyni…
Częściej działa w sposób naturalny, posługując się światem. Wydając mnie w jego ręce. Oddając mnie w szpony mojej własnej głupoty.
Zdrada, wyszydzenie, ból, wykorzystane zaufanie… Bóg uczy. Takie lekcje trudno się zapomina.

"Błądziłem, zanim przyszło utrapienie,
teraz jednak strzegę Twego słowa.
Dobry jesteś i dobrze czynisz,
naucz mnie Twoich ustaw.
Dobrze to dla mnie, że mnie poniżyłeś,
bym się nauczył Twych ustaw."

Bóg uczy, a ja będę pamiętał tę lekcję.

Życie i śmierć, wybieraj /Niedziela, 14.02.2010/

Czy człowiek może chcieć być nieszczęśliwy? Czy są tacy, którzy wolą nieszczęście od szczęścia? Chyba każdy pragnie pięknego, cudownego życia. Bóg także tego pragnie.
Przecież życie człowieka to Jego dzieło. Życie, to nasionko które On sam rzucił w ziemię tego świata. Rzucił własną ręką w ten świat, by rosło. By było piękne, cudowne, by wybujało wysoko i zrodziło piękne owoce. Bóg dał to życie, byście ty i On mogli je podziwiać i się nim cieszyć.

Czemu więc nieszczęście? Czemu cierpienie i ból? Ty i On pragniecie przecież czegoś innego…

"Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną."

Nie dostrzega szczęścia, wybiera sobie miejsce spalone na pustyni. Ziemię martwą i bezludną.
Człowiek odwraca swe serce od Boga, bo wie. Wszystko wie i wszystko rozumie. Lepiej niż Bóg.

Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, mówi Bóg. Błogosławieni wy, którzy teraz głodujecie, , którzy płaczecie. Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzą, i gdy was wyłączą spośród siebie. Błogosławieni, mówi Bóg. A człowiek odpowiada, że dobrze wie jak jest. Że niedobrze jest być ubogim i głodnym, i znienawidzonym. Że przecież dobrze wie, że lepiej mu z pełnym żołądkiem i portfelem. Że lepiej mu kraść, cudzołożyć, kłamać. Odpowiada mądry człowiek głupiemu Bogu, że ta ziemia na której złożył nasionko swego życia, swego istnienia, to doskonała gleba, nie piach pustyni. To ziemia pełna życia, to szczęście! Martwy krzak na pustynnej, martwej ziemi.

Mądrość prawdziwa polega na odkryciu jednej prawdy – nie wiem wszystkiego. Mogę się mylić. To On jest Bogiem, nie ja. Mądrość to świadomość swojej głupoty. I zaufanie Temu, który wie lepiej.

A co uczynić, gdy już się stało? Gdy człowiek pewny swej mądrości umieścił ziarno swego życia na pustyni, gdy życie uschło? Można trwać tam nadal, pewnym swojej racji. Wmawiać sobie, że to wokół to nie piach, nie suchy step. Że takie to życie po prostu musi być. Albo rozejrzeć się i zobaczyć prawdę. I nie załamywać się, że życie umarło, że zamiast pięknego, zielonego drzewa jest tylko suchy krzak. Życie może powrócić. Posłuchaj mądrości Boga. A potem uwierz. On zmartwychwstał, nie mów więc, że i ty nie możesz.

"Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją. Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi; nie obawia się, skoro przyjdzie upał, bo utrzyma zielone liście; także w roku posuchy nie doznaje niepokoju i nie przestaje wydawać owoców."

Porzuć pustynię, zacznij żyć!

piątek, 12 lutego 2010

Uratuj to dziecko /11.02.2010/

"…usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, upadła Mu do nóg, a była to poganka, Syrofenicjanka rodem, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. Odrzekł jej: Pozwól wpierw nasycić się dzieciom; bo niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom. Ona Mu odparła: Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci."

Zdesperowana, nieszczęśliwa kobieta. Tak bardzo cierpiała, tyle nieprzespanych nocy, tyle łez. Nie nad sobą płakała, swoje cierpienie na pewno by zniosła. Płakała nad swoim dzieckiem. Płakała i szukała ratunku. Gdy usłyszała o Jezusie, dobrym i potężnym Panu, o cudotwórcy kochającym ludzi, od razu do Niego pobiegła. Nie o siebie prosić, lecz o to niewinne dziecko. A tu takie słowa…

Czemu tak jest, Panie, że kiedy przychodził do Ciebie ktoś z własnym problemem, z własnym bólem, uzdrawiałeś. Uzdrawiałeś od razu. A tę kobietę tak poniżyłeś.

Badałeś jej miłość i wiarę. I okazała się godna Twojej łaski. Podwójna łaska, dla kobiety i jej córki, musiała więc być także podwójna miłość i podwójna wiara w jednym proszącym sercu. Zniosła upokorzenie, bo kochała. Za dwoje.

Panie, daj mi taką wiarę i taką miłość. Jeśli tego zechcesz, przyjmę upokorzenie z Twojej ręki. Wolę upokorzenie z ręki mojego Boga, niż cierpienie i śmierć tych, których kocham. Naucz mnie tak się modlić, i tak kochać, jak modliła się i kochała ta poganka. By wiary i miłości w moim sercu wystarczyło za dwoje, bym nie ustał w modlitwie.

środa, 10 lutego 2010

Święta dziewica

Święta Scholastyka. Dziewica i zakonnica. Święta.
A cóż ona takiego uczyniła, by ją dziś wspominać, by mówić o niej "święta"?
Dziewica, zakonnica. I chyba tyle, tak naprawdę…

A królowa Saby? Cóż z nią? Czemu do dziś o niej pamiętamy? Albo król Salomon?

Co ma znaczyć dzisiejsze czytanie? Oto królowa z dalekiego kraju odwiedza Salomona. Pismo mówi że "[ujrzała] pałac, który zbudował, jak również zaopatrzenie jego stołu w potrawy i napoje, i mieszkanie jego dworu, stanowiska usługujących jemu, jego szaty, jego podczaszych, jego całopalenia, które składał w świątyni Pańskiej, wówczas wpadła w zachwyt." Wpadła w zachwyt na widok stołu i potraw? Oraz pięknych szat? Piękne ubrania zachwyciły głupią kobietę…

Nie, królowa Saby była mądrą kobietą. Zachwyciło ją to wszystko, bo było świadectwem. Pałac, stół i szaty były dowodem mądrości Salomona. Dowodem na to, że dobrze jest człowiekowi, który służy Bogu. Że Bóg jest gwarantem szczęścia. Salomon mówił o Bogu, był szczęśliwy z Bogiem, i było to widać.

Żyjemy w świecie, w którym grzech i tandeta są powodem zachwytu, a cnota powodem do śmiechu. Tak ostatnio przeczytałem w Internecie. Ale ten świat to nie tylko dziś jest taki. Zawsze taki był. Za czasów Scholastyki, dziewicy, też tak było.

Czemu jest święta? Bo było jej dobrze z Bogiem, i było to widać. Nie sięgała po gnój tego świata. Odkryła coś prawdziwego, pięknego. Była temu wierna. Było to widać. Popatrz na nią, może coś zrozumiesz? Może też się zachwycisz, tak jak zachwyciła się królowa Saby? Bóg może dać ci szczęście.

PS.:

Oczywiście szczęście może Bóg dać w różny sposób, nie tylko w zakonie ;)
Ważne, by być Jemu wiernym, w kapłaństwie czy małżeństwie – wszystko jedno.

wtorek, 9 lutego 2010

Coś więcej, niż Świątynia Salomona

"O Panie, Boże Izraela! Nie ma takiego Boga jak Ty, ani w górze na niebie, ani w dole na ziemi, tak zachowującego przymierze i łaskę względem Twoich sług, którzy czczą Cię z całego swego serca, Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg na ziemi? Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć, a tym mniej ta świątynia, którą zbudowałem" – zawołał w uniesieniu król Salomon. Zachwycił się dobrocią i pokorą Boga, który postanowił wypełnić swą obecnością Świątynię. Choć nawet nie obecnością, obiecał bowiem Bóg, że tylko Jego oczy będą zwrócone na to miejsce. Że zamieszka tam Jego Imię.

Oto Salomon wybudował wspaniałą świątynię i wyśpiewał Bogu pieśń radości i dumy, bo Bóg obiecał na nią spojrzeć… Nie zamieszkać, spojrzeć tylko na tę piękną budowlę – dzieło życia króla Salomona. Salomon to docenił.

A my, chrześcijanie, nie mamy świątyń. Sami jesteśmy świątyniami. Świątyniami, które tym się różnią od salomonowej, że Bóg naprawdę w nich mieszka.

Zdajesz sobie sprawę, czym tak naprawdę jest twoje serce? Jak jest cenne, jak wielką godnością obdarzone? Jest Świątynią Tego, który stworzył wszystko, Pana życia i śmierci! Nie Jego Imię w niej mieszka, lecz On sam. Nie spojrzenie, lecz realna obecność.

Pamiętaj o tym, kiedy świat próbuje pociągnąć cię do siebie, uwieść pokusą. Bo cóż może dać ci ten świat? Pomyśl – wrzucisz kupę gnoju do przepięknej świątyni Boga? Będzie się tam dobrze prezentować, pasować do wnętrza?

Ten świat nie da ci niczego, czego jesteś wart. Ten świat nie ma niczego, co by było ciebie godne, Świątynio Boga. Pamiętaj o tym. I zachwyć się tym, kim jesteś. Szanuj to, kim jesteś. "Kto zniszczy świątynię Boga…"

piątek, 29 stycznia 2010

Rośnie, sam nie wiesz jak

"Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie…"

Królestwo Boże rośnie. Czy śpisz, czy czuwasz – jeśli tylko pozwolisz, by jego nasionko padło na glebę twojego serca. I jeśli pozwolisz mu wzrastać, choć trochę. Jeśli go nie wyrwiesz, nie zadepczesz. Wyrośnie coś pięknego. Powolutku. Tak to jest z łaską Boga. Rośnie, jeśli tylko jej na to pozwolisz.

A jak jest z grzechem? Dokładnie tak samo…

Najpierw nasionko. Małe, niepozorne – pada na glebę twego serca. A potem rośnie. Mały pęd, nieśmiało pokazujący drobne listki, później pierwsze odważne gałązki, gałęzie, konary… Najpierw mały korzonek, który nieśmiało penetruje glebę człowieczego serca. Później coraz odważniej, coraz głębiej. Grzech rośnie, czy śpisz, czy czuwasz, jeśli tylko na to pozwolisz.

Król Dawid najpierw spojrzał na młodą, piękną kobietę. Później dopuścił się z nią cudzołóstwa. Jeszcze później chciał okłamać i pozbawić godności męża tej kobiety. Aż wreszcie go zamordował… Zaczął od spojrzenia, skończył na zabójstwie przyjaciela.

Rośnie – czy śpisz, czy czuwasz. Sam nie wiesz jak. Jeśli nasionko dopiero niedawno padło w glebę twego serca, łatwo je zabić. Ale z czasem urośnie, nabierze sił. Urośnie na pewno. Łaska i miłość, grzech i śmierć – zasada jest ta sama. Na glebę twego serca padły oba nasiona. Popatrz, pomyśl - które rośnie, a które zadeptałeś…

A jaki będzie owoc? Na pewno obfity. Słodki i pełen życia, czy gorzki i niosący śmierć – to zależy od nasionka. Ale na pewno będzie go dużo. Rośnie z każdą minutą, z każdym uderzeniem twego serca.

niedziela, 24 stycznia 2010

Nowe Czasy

"Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli" – powiedział Pan, odłożywszy Księgę Pisma.

Tylko że to "dziś", które Pan powiedział, to było dwa tysiące lat temu… Od tamtej pory tak wiele się zmieniło. Cywilizacja się rozwinęła, ludzie mają inne problemy, inne potrzeby. Mamy Nowe Czasy!
Oto XXI wiek, a Kościół wciąż to samo mówi. Wciąż głosi taką samą Ewangelię, choć wszystko się zmieniło. Czy te słowa z zakurzonych Ksiąg, kiedyś tak piękne i mądre, mają szansę spełnić swoją rolę w naszych czasach? W Nowych Czasach?

    Ileż razy słyszałem takie słowa…

Jakże przypomina to sytuację Izraelitów z dzisiejszego pierwszego czytania. Oni także spotkali kiedyś Boga. I to był dla tego narodu czas prawdziwie błogosławiony. Czas pokoju i dobrobytu. Trwali więc w swoim szczęściu, a czas płynął. Aż któregoś dnia przyszły Nowe Czasy. Czasy nowych potrzeb, nowych problemów. Czasy, do których stara Księga Prawa już nie pasowała. Odłożyli więc świętą Księgę na półkę, kurz nakrył ją zasłoną. A Nowe Czasy zaczęły się stawać coraz bardziej mroczne i ponure. Izraelici zanosili więc swoje modlitwy w stronę nieba, do boga. Do boga Nowych Czasów. Modlili się wytrwale, ze zdziwieniem i niepokojem spoglądając w stronę nieba. Czemu bóg nie odpowiada? Czemu nie wysłuchuje naszych modlitw? Czemu bóg Nowych Czasów, bóg nowoczesny i właściwy, nas nie chce wysłuchać? Bóg nie słuchał… Nie słuchał, bo nie mógł. Nie miał uszu, by usłyszeć. Nie miał oczu, by dojrzeć. Nie miał serca, by kochać. Bo bóg Nowych Czasów, bóg nowoczesny, dostosowany do pragnień i potrzeb człowieka, nie istniał. Był zmyślony. Był tylko odbiciem ludzkich pragnień, ludzkiej miernoty, ludzkiego lenistwa. Był o wiele atrakcyjniejszy od Tego opisanego w pożółkłej, starej Księdze. Ale nie prawdziwy.
A potem zdarzył się cud. Może nie widowiskowy, ale bardzo ważny. Izraelici pod grubą warstwą kurzu znaleźli starą Księgę. Tę Księgę, którą od Boga otrzymali. Tę, w której Bóg sam mówi, jaki jest, czego pragnie, co dla Niego ważne. Przeczytali. Płacząc padli twarzami na ziemię. Pełni lęku, bo oto okazało się, że tak długo błądzili, modląc się do boga który nie istnieje. Pełni szczęścia, bo oto odnaleźli Boga prawdziwego. Niewygodnego, wymagającego, starego… ale prawdziwego.

Ta sama historia powraca w naszych czasach. Oto żyjemy pośród ludzi, którzy lepiej od Boga wiedzą jaki On jest. Lepiej od Boga wiedzą czego pragnie, czego żąda. Co jest dobre, a co złe. Oto żyjemy w Nowych Czasach. A stary Bóg, stara Ewangelia… Mówią, że trzeba ją na nowo napisać, a przynajmniej inaczej czytać, rozumieć.

A ty co zrobisz? Chcesz boga, który będzie twoim odbiciem? Chcesz stworzyć sobie boga na swój obraz i podobieństwo, podobnego tobie? Nie będzie od ciebie wymagał niczego, czego nie pragniesz sam. Będzie kazał ci żyć tak, jak sam pragniesz. Ale nie będzie prawdziwy.

Czy może masz odwagę otworzyć tę starą Księgę, poznać tego starego Boga? On nie przyklaśnie każdemu twojemu pragnieniu. On nie pochwali miernoty i tandety. Z Nim trudno iść przez życie. Ale to właśnie On jest prawdziwy. I prawdziwe jest szczęście, o którym mówi. I miłość, którą cię kocha.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Czemu zabrakło wina w Kanie? Rozważanie z niedzieli

    W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele… Znasz dobrze historię tych młodych ludzi, którym najpiękniejszy dzień ich życia mógł przemienić się w dzień upokorzenia i wstydu. W czasie wesela zabrakło wina. Jak mogło do tego dojść? Jak się to mogło stać? Czy byli aż tak nieroztropni, aż tak niedbali, że do tego dopuścili? Czemu się nie postarali, nie przewidzieli… Gdyby nie Jezus, nie cud, było by upokorzenie i wstyd, a nie wesele. Niedbalstwo? Brak wyobraźni? Cóż to za ludzie, co o własne wesele nie umieli zadbać, wszystkiego dopiąć, a potem w spokoju się radować!

Ale czemu Jezus nie zwrócił uwagi na to niedopatrzenie? Czemu nie wypomniał, nie pouczył?

"Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory" – powiedział do pana młodego starosta weselny.

Otóż młodzi zadbali o wino. Nie mieli dużo pieniędzy, lecz kupili najlepsze, jakie znaleźli. Na wiele nie wystarczyło, lecz woleli kupić mniej wina dobrego, niż całe mnóstwo byle czego.
Gdyby kupili tanie, było by go wiele. Nie zabrakło by, tym bardziej, że nikt by go ze smakiem nie pił, nikt by go nie chciał. Zabrakło, bo smakowało gościom.
Nie był by potrzebny żaden cud, nie było by też wspaniałej uczty. Wszystko by było, lecz… przeciętnie, miernie, kiepsko.

Jezus nie upomniał, nie pouczył, nie zganił – rozmnożył to co było. Docenił piękne marzenia słabych ludzi. Docenił i uznał wielkie pragnienia ludzi, którzy niewiele mogą.

I tak chyba trzeba nam żyć. Słabi jesteśmy, nie na wiele nas stać. Lecz jeśli uwierzymy w naszą słabość, zaakceptujemy bylejakość i mierność…
Jesteś słaby. Nie potrafisz wiele, wiele nie możesz. Zrób więc wszystko co możesz najlepiej jak się da – a Bóg uczyni z tym cud! Miej piękne marzenia, przerastające twoje możliwości – a kiedy zabraknie ci sił, Bóg uczyni resztę. Lecz jeśli przyzwyczaisz się do mierności, jeśli uwierzysz, że trzeba być kiepskim… Cud nie będzie potrzebny, i się nie wydarzy.

Lepiej dużo marnego wina, żeby wystarczyło? Tylko że to już nie będzie uczta weselna…
Czy może lepiej za wszystko co masz kupić wino najlepsze? Choćby to było tylko trochę, i zaufać, że pełna radości uczta będzie trwała?

Chcesz cieszyć się życiem, czy wystarczy ci tandeta i miernota? O czym marzysz?

piątek, 15 stycznia 2010

Grzech pod krzyżem – refleksja w piątkowy wieczór

"Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy. A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?"

Słusznie zdumieli się uczeni w Piśmie. Któż może zdjąć z człowieka ciężar jego winy, komu uda się tchnąć życie w martwe serce? Któż może słowem zapalić potłuczoną, próżną i wygasłą lampę?

Nie zdumieli się, gdy Jezus uzdrawiał ciała. Lecz martwe serce? Martwa dusza? Tego nikt uczynić nie może.

Nawet Bóg, bo sam przecież powiedział że grzech to śmierć. A Bóg swego słowa się zaprzeć nie może. Ani go zmienić.

Zdumieli się uczeni w Piśmie, bo znali Słowo Boże. Zdumieli się i oburzyli, bo wiedzieli że nie można samym słowem sercu przywrócić życia, posklejać i zapalić wygasłej lampy.

Nie można. Nie słowem. Tu nie ma magii.

Pamiętaj – gdy grzeszysz, umierasz. Gdy On mówi – odpuszczają ci się twoje grzechy, oddaje ci swoje własne życie. I rusza w stronę Golgoty, rozglądając się za krzyżem. Szuka go, by umrzeć. By swoje życie oddać tobie.

Gdy przyjdzie ci ochota zrobić coś niegodziwego, złego - spójrz na krzyż Jezusa. Popatrz na to martwe Ciało. Martwe przez ciebie i dla ciebie. I wtedy idź, grzesz… Ze świadomością tego, co naprawdę za chwilę zrobisz. Twoja decyzja – Jego śmierć.

Tu nie ma magii, to nie są tylko słowa i gesty. Życie za grzech, grzech za życie.

czwartek, 7 stycznia 2010

Imię Jezusa

"O co prosić będziemy, otrzymamy od Niego, ponieważ zachowujemy Jego przykazania i czynimy to, co się Jemu podoba."
A cóż to za przykazanie, które otwiera uszy i serce Boga? Cóż to za przykazanie, którego wypełnienie nie pozwoli Bogu nas zawieść w naszych prośbach?
Jedno jest takie: "abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa". Wierzyć w Imię Jezusa. Jehoszua, Bóg jest zbawieniem. Wierzyć, że to Imię głosi prawdę.

Tak często walczymy, planujemy, ustalamy naszą przyszłość… Szukamy sposobów na pokonanie naszej słabości, albo zła tego świata. Tak wiele robimy, tak bardzo się staramy. Pełni dobrych chęci i pragnień - zbawiciele świata i samych siebie. Jehoszua, Bóg jest zbawieniem. Nie ja. On to wszystko potrafi poukładać, On ma moc, nie ja. Uwierzyć w to, to początek drogi Ewangelii. Oddać się Jego mocy, zaufać Mu, to zyskać pokój serca. Pokój, który pozwoli Bogu działać, a człowiekowi kochać.

Tak wiele próbowałeś zrobić, tak wiele chciałeś zdziałać… Co zyskałeś? Rozczarowanie, ból, niepokój serca.
Zaufaj. Pozwól Jemu działać.

Trzech Króli

Mieli tylko stare podania, legendy… Mieli serca pełne tęsknoty za czymś pięknym i prawdziwym. Tak niewiele rozumieli, tak niewiele wiedzieli, mimo że nazywani byli mędrcami. Cała ich mądrość to tylko te stare podania, proroctwa – i marzenia. I odwaga, szaleńcza odwaga, by swe marzenia dogonić, by ich dotknąć.

Nie zastanawiali się więc, gdy ujrzeli na niebie Gwiazdę. Tę właśnie gwiazdę, jak wierzyli. I choć nie mieli dowodów, choć nie znali drogi, choć nic nie było pewne, opuścili swe wygodne domy, swoje poukładane żywoty – i wyruszyli za Gwiazdą. Ufając jej blaskowi, zawierzając głosowi serca, wyruszyli w nieznane. Niech marzenia staną się rzeczywistością, niech Słowo stanie się Ciałem!

Oto tajemnica Bożego Narodzenia, oto tajemnica chrześcijaństwa: Bóg opuścił niebo by spotkać się z człowiekiem. Lecz nie doszedł Bóg do końca drogi, spoczął spokojnie i leży. Czeka. A Gwiazda lśni nad Jego żłóbkiem. Bóg przeszedł już swoją część drogi, teraz kolej na ciebie. Poszukaj marzeń i tęsknoty w swym sercu, na pewno tam jest. Spójrz w niebo – i ruszaj w drogę! Szukaj swego Boga, szukaj miłości swego życia, szukaj swego szczęścia.

Ile jesteś w stanie zrobić, by Go odnaleźć? Marzysz o Nim, pragniesz Go – taka jest prawda, takimi nas przecież stworzył, tęskniącymi za Nim. Zaczniesz Go szukać? Miłość to przecież relacja dwóch osób. On już opuścił dla ciebie niebo, zszedł na ziemię. Teraz kolej na ciebie. Trzeba się wspiąć w stronę nieba!

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Gdzie mieszkasz…?

"Dwaj uczniowie usłyszeli, jak Jan Chrzciciel mówił "Oto Baranek Boży", i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: Czego szukacie? Oni powiedzieli do Niego: Rabbi, Nauczycielu - gdzie mieszkasz? Odpowiedział im: Chodźcie, a zobaczycie. Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra."

A kim był ów drugi uczeń? To św. Jan, autor tego ewangelicznego zapisu. Był jednym z tych dwóch młodych ludzi, którzy spotkali Jezusa, poszli za Nim. Wiele, wiele lat minęło od tamtego spotkania do chwili, gdy Jan wziął pióro i pergamin, by zapisać to czego doświadczył, czego był świadkiem. Tak wiele lat… a jednak nawet godzinę zapamiętał. Zapamiętał, że było około godziny dziesiątej, gdy spotkał miłość swojego życia.

Siedział wpatrzony w swego nauczyciela, wielkiego proroka Jana Chrzciciela, wsłuchany w jego słowa. Słowa budzące w nim głęboką tęsknotę, powodujące jakiś niepokój w sercu, jakiś głód... Słuchał słów pełnych ognia, patrzył na pełną pasji twarz swego mistrza, gdy nagle cały świat jakby się zatrzymał: "oto Baranek Boży" – powiedział mistrz, wskazując nagle na przechodzącą obok Postać. I tęsknota wybuchła z ogromną siłą, głód tak wielki, że Jan zerwał się z miejsca i poszedł za wskazanym przez Chrzciciela Człowiekiem. I szedł tak, jak głupiec, nie wiedząc co mógłby zrobić innego, bojąc się by Mistrza nie zgubić. Krok w krok. Szedł zawstydzony, zastanawiając się, jak to się skończy. Zapytać Go o coś? Odezwać się? "Czego szukacie?" – zapytał Jezus. "gdzie mieszkasz Nauczycielu", zapytał Jan. Zapytał, i zawstydził się tych słów. Jak mógł zadać tak głupie pytanie? Jak mógł tak odezwać się do Mistrza? Ale przecież tego właśnie pragnął, zostać z Nim na zawsze. Nie odrywać od Niego swoich zakochanych oczu, nie dopuścić by uszy uroniły choć jedno słowo, przytulić się do Niego, wsłuchać się w bicie Jego serca, spocząć na Jego piersi… Tego właśnie pragnął, od zawsze. Teraz to zrozumiał. Było około godziny dziesiątej, gdy Jan spotkał miłość swojego życia. Gdy jego życie nabrało sensu. O tej właśnie godzinie Jan odnalazł szczęście. Poszedł, zobaczył, gdzie mieszka, pozostał u Niego.

To właśnie znaczy być chrześcijaninem. Tym właśnie jest nasza religia – zakochaniem się. Jest zamieszkaniem w domu Ukochanego. Jest szczęściem.

Jesteś szczęśliwy? Znalazłeś już to najprawdziwsze, najbardziej autentyczne szczęcie i miłość? Jeśli nie, to może znajdź swojego Jana Chrzciciela, który ci tę Miłość wskaże. I nie wahaj się, gdy ujrzysz przechodzącego Mistrza. Pobiegnij za Nim, nawet jeśli wyda ci się to takie naiwne i głupie…

piątek, 1 stycznia 2010

Dlaczego ta sylwestrowa noc jest tak wyjątkowa?

Może dla tego, że ludzie mają marzenia. Może dla tego, że są słabi, i marzenia często pozostają tylko marzeniami, a sny – tylko snami. Choć minęło tyle dni, cały poprzedni rok… Tyle czasu, tyle zmarnowanych szans, tyle sytuacji po których ciężko spojrzeć sobie samemu w oczy, zerkając nieśmiało w lustro.

Ale nadzieja w wielu sercach pozostała, mimo że ten poprzedni rok miał być tak piękny, a okazał się taki… Pozostały marzenia i pozostały piękne sny.

Tego dnia sam Bóg pragnie złożyć ci noworoczne życzenia. "Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem."

Bóg życzy ci szczęścia – to znaczy tego, czego naprawdę pragniesz, za czym naprawdę tęsknisz. Niech Bóg uśmiechnie się do ciebie, niech stanie przy tobie – niech ten rok będzie dla ciebie zapowiedzią i przedsionkiem Nieba!
Niech Pan będzie z tobą, a za rok niczego nie będziesz żałować. Spełnij swoje sny, swoje marzenia. Tak naprawdę są bardzo blisko ciebie!