wtorek, 12 kwietnia 2011

Życie… i sny.

    Błoto i słoma. Palące słońce i bat nad głową. I pogarda w oczach nadzorcy robót. Tak wyglądał każdy ich dzień w Egipcie. Od dzieciństwa po starość niewolnicza praca przy wyrobie cegieł. Albo w polu. Jeśli ktoś z nich miał szczęście, to może jako młody chłopak lub dziewczyna mógł trafić na służbę do domu egipskiego pana, lecz niewielu takie szczęście miało. Większość pracowała przy wyrobie cegieł lub na polu. Ich rodzice tak żyli, dziadkowie, no i oni. Błoto i słoma. Palące słońce i bat nad głową. I pogarda w oczach nadzorcy. Od dzieciństwa aż po starość... Życie hebrajskiego niewolnika. Życie człowieka. Bo niewolnik przecież także jest człowiekiem. I jak na człowieka przystało, miewa czasem jakieś marzenia. Takie najbardziej ludzkie, najzwyklejsze marzenia. Żeby nie było bata nad głową. Żeby nie widzieć pogardy w oczach innych. A czasem może się zdarzyć i tak, że niewolnikowi przyśni się coś naprawdę pięknego – własny dom, własny kawałek pola, własne życie i szacunek sąsiadów. Lecz kiedyś jednak trzeba się obudzić, te najpiękniejsze sny zawsze trwają tak krótko… Błoto i słoma. Bat i spojrzenie nadzorcy. Życie.

    Pewnego dnia coś jednak zakłóciło utarty od pokoleń schemat – pewien Hebrajczyk, wychowanek domu Faraona, zabił Egipcjanina bijącego niewolnika. A później wszystko zaczęło się dziać tak szybko. Pogłoski podawane z ust do ust, słowa o wolności, o własnej Ojczyźnie, o wielkiej Ucieczce. Pełna błota i słomy jawa zaczęła się mieszać z najpiękniejszymi snami. Uciekną! Otrzymają od Boga własny kraj! Sny się spełnią, a Mojżesz ich poprowadzi na ich spotkanie!

    Uciekli. Cuda działy się w Egipcie. Później wielkie morze dla nich się rozstąpiło. Ze skały popłynęła woda, a chleb sypał się z nieba. Było tak cudownie! Szli więc izraelici przez pustynię, z zapałem i radością, z płonącymi szczęściem sercami.

    Szli przez pustynię… Palące słońce nad głowami i mdły posmak manny w ustach. Już od tak dawna szli. Wokół nich pustynia, a na ich czele Mojżesz i te jego żałosne mrzonki, te jego opowieści których nie mogli już słuchać. "Podczas drogi jednak lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli?" W Egipcie mieliśmy cebulę i czosnek, i tyle ryb ile mogliśmy zjeść! I to wszystko za darmo, nasi dobrzy panowie nas karmili! Mieliśmy jedzenie i spokój, od pokoleń pięknie poukładane życie, a tu pustynia i Mojżesz! Mojżesz i pustynia! I tak każdego dnia…

    "Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli więc ludzie do Mojżesza mówiąc: Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże. I wstawił się Mojżesz za ludem. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu."

    Był człowiek, który oprócz nędznego życia miał też piękne marzenia i sny. Chciał czegoś więcej, chciał żyć naprawdę – nie jak biblijny niewolnik w nie swojej Ojczyźnie. Śnił o czymś pięknym, prawdziwym. A sny czasem się spełniają. Więc i on wyruszył w swoją wędrówkę przez pustynię. Były cuda, było tak pięknie – jak w jakiejś bajce. Lecz pustynia była duża. Minął jakiś czas, zmęczył się, może zniechęcił… Bo przecież ciągle trzeba iść, a horyzont dalej tak daleko. I stanął.

    A potem pojawiły się węże o jadzie palącym. Przyszła śmierć i stanęła nieopodal, czeka niecierpliwie. Mojżesz ze swoją modlitwą na pewno jest obok, bardzo blisko, ale na miedzianego węża musisz spojrzeć sam. Tego nikt za ciebie nie może zrobić. Podnieś głowę i spójrz na Niego! Może przypomną się piękne sny, może ta pustynia jednak jest do przejścia! Jeśli chcesz, możesz na Niego spojrzeć i pójść dalej!

niedziela, 10 kwietnia 2011

Jezus zapłakał…

Łazarz umarł.

A one zostały same.

Piękne słowa… Okazały się tylko słowami. Nadzieja zmieniła się w rozczarowanie.

Marta, Maria i Łazarz. I Jezus. Pojawił się któregoś dnia w ich życiu. Wspaniały Człowiek, wspaniały Przyjaciel. On potrafił zamienić ich smutne, szare życie we wspaniałą przygodę. Tak pięknie opowiadał, tak cudownie się śmiał. Tyle wieczorów wspólnie z Nim spędzonych, tyle rozmów, tyle wspólnych marzeń… Jezus, Przyjaciel tej trójki rodzeństwa. Kochał ich, a oni kochali Jego. Było oczywiste, że kiedy Łazarz zachorował, posłały właśnie po Niego. Przecież widziały cuda które czynił – przywracał wzrok niewidomym, uzdrawiał i wypędzał złe duchy. Tyle dobra uczynił, a przecież to byli obcy ludzie. Więc jeśli przyjaciel, Łazarz jest w potrzebie – Jezus pomoże. Na pewno pomoże. Przecież mówił, że mogą Mu zaufać…
    Łazarz do ostatniej chwili ufał, zerkał co chwilę w stronę drzwi. Czekał cierpliwie, bo przecież Przyjaciel nie zawiedzie, nie zapomni, nie porzuci… Marta i Maria też czekały. A Łazarz umarł. Umarł patrząc w stronę zamkniętych drzwi.

    Tak pięknie mówił. Że kocha, że są Jego przyjaciółmi, takimi na zawsze. Mówił, że mogą Mu zaufać, że zawsze będzie blisko, że się o nich zatroszczy. Tak pięknie mówił. Ale nie przyszedł. Łazarz umarł, patrząc w zamknięte drzwi. Słowa, piękne słowa… Tyle tylko im dał, nic więcej. Tylko piękne słowa. Lecz gdy był potrzebny, gdy naprawdę Go potrzebowali, nie przyszedł.
Po pogrzebie dom Mary i Marii zaczynał się wyciszać i pustoszeć. Bliscy i rodzina powoli wracali do siebie, zostało tylko kilka osób. Było cicho i spokojnie, gdy Marta spotkała Jezusa nieopodal domu. "Panie, gdybyś był, mój brat by nie umarł!" Gdybyś tylko był, tak jak obiecałeś! Dlaczego nie przyszedłeś! Obcych Ci ludzi uzdrawiałeś, czyniłeś tyle cudów, a swojego przyjaciela pozostawiłeś w potrzebie! Gdzie byłeś?

    To takie ludzkie… Kiedy wszystko się wali, gdy coś w człowieku umiera, to takie ludzkie spojrzeć w niebo i krzyknąć "Gdzie byłeś! Czemu mnie zostawiłeś, gdy Cię potrzebowałem najbardziej!" To takie ludzkie… Bo przecież przyjaciel jest po to, by być blisko. Przyjaciel jest po to, by podać rękę. Nie tylko po to, by mówił. Lecz aby był. Każdy przyjaciel, a zwłaszcza On.

    Znasz to uczucie? Kiedy wszystko się wali, kiedy coś w tobie umiera, a ty jesteś sam? Kiedy ci, na których liczyłeś, którzy mieli być, zawodzą? Kiedy wszystko zawodzi, nawet Bóg się odwraca? Zostają tylko jakieś słowa o miłości, o zaufaniu, ukryte na dnie serca, przywalone ciężarem cierpienia. Słowa, które nie chcą jakoś stać się ciałem…
Wtedy stają przed tobą dwie możliwości: zabić swe serce, by umilkł głos nadziei. Bo chyba nic tak nie boli, jak nadzieja która kolejny raz okazała się fałszywą mrzonką. Nic nie boli tak, jak kolejne rozczarowanie. Zabić serce – utopić w alkoholu, odurzyć narkotykami, uciszyć wrzaskiem tego świata, niech przestanie czuć, niech przestanie bić!
Można też ufać dalej. Ufać wbrew wszystkiemu. Wbrew rozumowi. Wbrew własnym oczom, uszom i emocjom. Wbrew nadziei, która umarła.

Kiedy Jezus staje przed tobą, możesz Mu powiedzieć "już cuchną, już pochowałem te swoje marzenia i ideały, siebie samego… Przywaliłem grób ciężkim kamieniem, nie ruszajcie, nic już nie ma sensu robić".
Możesz także powiedzieć "wierzę, dalej wierzę." Możesz otworzyć swój grób. A On dokona cudu. Przecież wiesz, widziałeś…

"Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój"

Łazarzu, wyjdź z grobu!


 

PS:

Dziękuję wszystkim, którzy o mnie dziś nie zapomnieli. Dziękuję za życzenia, za Waszą obecność w moim życiu, za modlitwę. To ważne.