niedziela, 25 października 2009

Siedząc na skraju drogi

Siedział sobie na skraju drogi, wsłuchując się w odgłos kroków setek, a może i tysięcy osób. Od lat już tak sobie siedział. Niczego innego zresztą uczynić nie mógł. Mógł tylko wsłuchiwać się w kroki tych wszystkich ludzi, zastanawiać się skąd i dokąd idą. Mógł oczyma wyobraźni oglądać te miejsca, do których tak bardzo się spieszą, te miejsca, których on nigdy nie odwiedzi, nigdy nie zobaczy…
Droga – oni ją pokonywali, płynęli nią do fascynującej przyszłości. Zbliżali się nią do realizacji swoich marzeń, swoich pragnień. Z każdym krokiem byli coraz bliżej swojego celu.
A on siedział. I wzbudzał litość.
On także marzył. Lecz wiedział, że jego marzenia nie mogą się spełnić, że nie jest wstanie choć o krok się do nich zbliżyć. Bo przecież siedzi, zamiast maszerować. Wiedział, że nigdy nie zobaczy tych miejsc, tych ludzi, tego prawdziwego życia. Niczego nie zobaczy. Jest ślepy.

Marzenia… Dziwna sprawa z tymi marzeniami. Są cudowne, lecz jakże groźne. Marzenia dają człowiekowi siłę zdolną pokonać cały świat. Dają nadzieję, która zwalczy każdą przeciwność. Lecz tylko wtedy, gdy jesteś gotów je realizować. Tylko wtedy, gdy robisz choćby małe kroczki, by dosięgnąć tego, o czym śnisz – nawet wtedy, gdy wydaje się to bez sensu.
Lecz jeśli poprzestaniesz na tym tylko że marzysz, jeśli wystarczy ci to tylko, że są… Złamią ci serce. Zniszczą cię, uczynią nikim nawet we własnych oczach. A twoje życie pozbawią sensu i znaczenia.

Ślepiec Bartymeusz siedział przy drodze i marzył, kiedy usłyszał kroki mijającego go Pana. Kroki cichnące, oddalające się z każdą sekundą. Nie mógł już dłużej siedzieć, przecież to jego sny, jego marzenia się oddalają! Z każdą sekundą były coraz dalej, podczas gdy on pozwalał im odejść, przepaść! Wiedział, że On już nie wróci. Wiedział, że jeśli pozwoli mu odejść, już zawsze będzie siedział tu gdzie siedzi, a jego marzenia nigdy się nie spełnią.

Płaszcz, który miał na ramionach, to cały jego majątek. To było wszystko, co miał. Ale w tym płaszczu nigdy nie dogoni Kroków, marzenia odejdą! Odrzucił płaszcz. Zostawił swoje miejsce przy drodze. Ślepiec pobiegł przed siebie, wiedząc że ani płaszcza ani swego starego, bezpiecznego miejsca już nie odnajdzie. Ale Pan nie miał zamiaru przestać się oddalać. Musiał Go doścignąć. Albo umrzeć.

"Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! JEZUSIE, SYNU DAWIDA, ULITUJ SIĘ NADE MNĄ!"

Kroki ucichły. Nie ma płaszcza, nie ma swego bezpiecznego miejsca, nie ma Kroków… Wszystko przepadło?
Nie! Chwyciły go jakieś ręce, gdzieś go poprowadzili… Bał się, ale szedł. I nagle ten Głos: "Co chcesz, abym ci uczynił?"

Panie, abym przejrzał. Abym mógł pójść tą drogą. Abym zobaczył swoje marzenia, abym nareszcie mógł ich dotknąć!

I stało się.

Poszedł drogą, stały się jego marzenia.

Jeden z czytelników tego bloga napisał w komentarzu: "ale też mam marzenia i będę chciał je spełnić." Bracie… Marzenia mogą dać siłę i nadzieję. Mogą też zniszczyć i pozbawić cię wszystkiego. Pan przechodził obok ciebie. Słyszałeś Jego kroki. Jeśli wstaniesz i spróbujesz Go dogonić – będziesz szczęsliwym człowiekiem. Dotkniesz swoich marzeń. Lecz jeśli będziesz siedział, bo szkoda ci płaszcza, bo twoje miejsce przy drodze jest miłe i bezpieczne… Umiesz zrobić tak jak ślepiec Bartymeusz? Umiesz wstać, zostawić płaszcz, swój największy skarb? I swoje ciepłe, bezpieczne miejsce na skraju drogi życia? Kiedy będziesz chciał spełnić swoje marzenia? Kroki Pana cichną w oddali, a On nie ma zamiaru się zatrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz