poniedziałek, 13 lutego 2012

A mieszkanie jego będzie poza obozem

"Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: Nieczysty, nieczysty! Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem."

Pewnego dnia do Jezusa podszedł trędowaty. Był więc bardzo odważny… Albo może nie miał już nic do stracenia. Przecież i tak już umierał. Choć nie, śmierć była by lepsza. Śmierć była by łaską, odpoczynkiem po męce, wyzwoleniem. Bo ile można tak żyć, jak zwierzę wygnane na pustkowie. Pośród dzikich psów i szakali, siedzący w jakiejś norze. Sam, odrzucony przez wszystkich. W oczach ludzi obrzydliwy i godny litości. Uciekali na jego widok. Zakrywali z obrzydzeniem swoje oczy, odwracali się… Wszyscy. I chyba mieli rację. Bo przecież był trędowaty, był obrzydliwy i cuchnący. Był ohydny, i był zagrożeniem dla innych. "Nieczysty, nieczysty"… To dobrze, że wygnali go na pustynię. I tak nie potrafiłby żyć pośród nich. Nie mógłby znieść już dłużej tego obrzydzenia na ich twarzach, gdy na niego patrzyli. Tego, jak odwracają głowy, by nie widzieć, by nie czuć smrodu jego gnijącego ciała. Tego, jak omijają go szerokim łukiem, by coś z niego na nich nie przeszło, nie skaziło ich.

Był sam, i czekał na śmierć. Ale śmierć nie przychodziła, nie chciała wziąć go w objęcia, przytulić, uciszyć trzepoczącego się w piersi serca. Nawet śmierć go nie chciała, nawet ona go omijała. Ale Jezus przechodził, ten cudotwórca z Nazaretu. Dziwny człowiek… Nie uciekł, nie odpędził go, rzucając kamieniem – jak rzuca się w stronę parszywego psa. On stanął i patrzył. Patrzył jak na człowieka, nie jak na gnijące ścierwo. Jak na człowieka… Od tak dawna nikt tak na niego nie patrzył. A potem stał się cud. Podszedł bliżej, chwycił go za rękę, "bądź oczyszczony" – powiedział. I stało się! "Idź do miasta, pokaż się kapłanom, pokaż się ludziom. Stań przed nimi z podniesioną głową. Już nie jesteś nieczysty. Nie musisz uciekać, nie musisz się chować. Już nie cuchniesz, nie gnijesz. Jesteś piękny!" – mówił dalej Jezus. A piękny, zdrowy człowiek pobiegł. I stanął przed ludźmi, a oni go przyjęli!

Tego dnia wielu jeszcze pobiegło szukać Jezusa na pustyni. "A ludzie zewsząd schodzili się do Niego", jak napisał ewangelista Marek. Bo wielu było trędowatych 2 tysiące lat temu. I wielu jest dzisiaj. Może nie chorych na ciele, lecz na sercu i duszy. Bardzo wielu…

Nieczysty, nieczysty… Mieszkanie jego będzie poza obozem. Będzie sam. Nie waży się stanąć przed ludźmi. Wielu słyszy te słowa, jak brzmią nieustannie gdzieś w sercu. I są sami. Nieczyści, cuchnący, obrzydliwi, wzbudzający litość i odrazę. Może i ty…?

Źródła tej choroby mogą być różne. Może sam sobie jesteś winny. Może sam wyhodowałeś w sobie ten duchowy trąd. Może zrobiłeś coś, czego nie wolno ci było zrobić. Zgrzeszyłeś. I teraz tak trudno ci spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi i swojemu Bogu. Tak trudno ci stanąć przed lustrem, spojrzeć w oczy samemu sobie… A może odziedziczyłeś tę chorobę. Może po ojcu alkoholiku, którego zawsze tak bardzo się wstydziłeś przed całym światem? A może rodzice byli w sumie dobrymi ludźmi, ale tak bardzo niezaradnymi… I bieda była w domu. Zawsze i wszędzie byłeś gorszy, brzydszy, naznaczony? A może to ten zgniły świat zafundował ci taką chorobę duszy, może ktoś kiedyś bardzo cię skrzywdził… Różnie mogło być. Teraz to w sumie nie jest ważne. Ważne jest to "nieczysty, nieczysty", wciąż rozlegające się w twym sercu. To przeklęte słowo, które nie pozwala ci stanąć przed ludźmi jako równy im w godności. Piękny i ważny. Ten głos w duszy, który wciąż ci przypomina, że jesteś gorszy, cuchnący, obrzydliwy. I to, że jesteś sam. Bo "mieszkanie jego będzie poza obozem".

Tak nie musi być. Może być tak, jak w dzisiejszej Ewangelii. Może stać się cud. Jeśli zrobisz to, co zrobił trędowaty z Ewangelii. "Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić." Podejdź do Jezusa. Nie bój się, podejdź. Byle prawdziwy. Taki, jaki jesteś. Niczego nie udawaj, nie chowaj tej gnijącej rany pod pięknym płaszczem. Stań przed nim nagi, w pełnej prawdzie o sobie. Niczego nie ukrywaj. A później wyznaj wiarę. Nie w to, że On jest. Wyznaj wiarę w to, jaki On jest. Jest dobry. Kocha cię. Nie odwraca się od ciebie, nie razi go to jaki jesteś. Nie śmieje się z ciebie.

Podejdź do kraty konfesjonału, i niech stanie się cud. A później zaczniesz żyć!


 

3 komentarze:

  1. I pewnie dlatego tak długo zwleka się z oczyszczeniem, bo na zewnątrz ani nie czuć smrodu, ani zgnilizny, nie rozpadamy się, nie musimy krzyczeć przed ludźmi "nieczysta, nieczysty"...
    Właśnie wyobraziłam sobie co by było, gdyby nasze grzechy były w taki sposób widoczne. Ale po pierwszej wizji, jak wszyscy od razu po popełnieniu jakiegoś grzechu biegną do konfesjonału, przyszła druga, że do smrodu z czasem pewnie też byśmy się przyzwyczaili. Przynajmniej niektórzy. Czyli właściwie tak jak i teraz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ja wiem czy nie czuć... Czuć. Czuć własny smród, i widać że ludzie się odwracają. Grzech zawsze ma skutki. Bardzo realne skutki, nie jakieś wirtualne i teoretyczne. Inna sprawa, że można się nauczyć z tym żyć. I ludzie tak żyją, a Bogu mają za złe że stworzył śmierdzący świat.
    x. Sławek

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za to słowo. Dzięki niemu nie zamknę dzisiaj oczu by po prostu zasnąć bez modlitwy. Bez modlitwy, bo boję się lub brakuje mi chęci do walki ze swym grzechem. To słowo...to Słowo uświadami mi jednak że to wcale nie musi być mój grzech. To Słowo zachęca mnie dziś bym był gotów. Gotów na spotkanie z Jezusem. Daje mi do tego chęci i moc. Popycha mnie ku niemu.
    Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń