Maryja wybrała się do krewnej swojej, Elżbiety. Poszła z pośpiechem, choć Elżbieta mieszkała w górach. Pobiegła, choć było daleko, a ona była w ciąży. A kiedy już dotarła na miejsce, wyśpiewała tę przepiękną pieśń, którą Kościół teraz wyśpiewuje Bogu każdego wieczoru…
Wielbi dusza moja Pana, raduje się duch mój w moim Bogu
Gdyż wielkie rzeczy mi uczynił, święte jest Imię Jego!
Rozśpiewało się pełne radości serce Maryi, opowiedziało o cudach, których doświadczyło.
Rozśpiewało się u Elżbiety. Nie wobec anioła, który zwiastował tę piękną tajemnicę. Nie na modlitwie, nie w Świątyni. Nie w samotności, lecz u Elżbiety, krewnej i kochanej przyjaciółki.
Cuda się zdarzają. Małe czy wielkie – to bez znaczenia. W niejednym pewnie sercu drzemie ukryta pieśń radości, taki mały Magnificat. Byle by tylko było przed kim ją wyśpiewać… Niech Bóg - prócz cudów - da też Elżbietę, serce wiernego przyjaciela. By było gdzie pobiec, by było przed kim serce otworzyć, by cud mógł się dopełnić szczęściem. Bez drugiego serca Magnificat nie zabrzmi…
piekne slowa jak zawsze, dziekuje za sobotnia eucharystie neo
OdpowiedzUsuńNiesamowity jest ten fragment Ewangelii, niesamowity jest też jego kontekst, spotkania dwóch życzliwych ludzi.
OdpowiedzUsuńEhhh daj Boże, co by i nasze spotkania były i życzliwe i pachniały Magnificatem!
Dzięki za Słowo.